(c)
Szablon wykonany przez Renfri przy pomocy: 1, 2, 3, 4.
Zapraszam na drugie opowiadanie: DROGA DO CIEBIE

ROZDZIAŁ CZWARTY

Profesorowie już w pierwszym tygodniu nauki w Hogwarcie dali im odczuć różnicę pomiędzy zajęciami na piątym (nawet jeśli na koniec czekało ich zdawanie sumów) i szóstym roku. Po pięciu dniach ciężkiej harówki, zwieńczonymi dodatkowo piątkową, podwójną historią magii u Binnsa i nocną lekcją astronomii, Susan co weekend błogosławiła sobotni poranek, kiedy w końcu mogła pospać dłużej niż do siódmej. Choć tak naprawdę dopiero teraz, w trzecim tygodniu września, miała czas, żeby spokojnie poleżeć w łóżku i poleniuchować z książką. Wczoraj profesor Binns zlitował się nad nimi i nie zadał żadnej pracy domowej na następną środę. Susan była ciekawa, czy zostało to spowodowane omdleniem Sally-Anne Perks... A może to zwykłe przeoczenie? Bała się jednak dopytywać w obawie, że nauczyciel zmieni zdanie.
Wylegiwała się więc tak cały poranek, omijając śniadanie. Udało jej się wreszcie dokończyć książkę, którą mama kupiła jej na szesnaste urodziny, tę o superprzystojnym wampirze, który pokonuje mroczne wilkołaki blaskiem swojej urody. Lektura w ogólnym rozrachunku była bardzo naiwna, ale opowiadała historię niesamowitej miłości głównego bohatera do brązowowłosej dziewczyny, typowej szarej myszki z osiedla, z którą Susan namiętnie się utożsamiała.
Gdy dochodziła dwunasta, dziewczyna postanowiła w końcu rozprostować kości i porozciągać się przed przyszłotygodniowym sprawdzianem do drużyny quidditcha. Skoro planowała zostać nowym szukającym Hufflepuffu i podjąć próbę pokonania Harry'ego (Nie Harry'ego! Pottera!, zganiła się żartobliwie w myślach. Od teraz jest wrogiem!), raczej nie wypadało, aby na eliminacjach do drużyny spadła z miotły z powodu okropnego skurczu w łydce lub, jeszcze lepiej, w stopie. Powinna też pójść dziś trochę polatać, ale to może zrobi wieczorem, bo po południu umówiła się z Hermioną i chłopakami na wypad do Hagrida. Właściwie to mieli go odwiedzić już w pierwszą sobotę, ale ilość prac domowych tak ich przytłoczyła, że nawet najmniej skory do nauki Harry uznał, że muszą to przełożyć na inny dzień.      
Susan przepadała za weekendami też dlatego, że w końcu mogła odpocząć od sztywnych szkolnych szat. Nienawidziła noszenia koszul, czuła się w nich jak w wykrochmalonych prześcieradłach. I jeszcze ta idiotyczna spódniczka, przez co musiała mieć wiecznie ogolone nogi, nawet w zimie! A dalej nikogo, by mu je pokazywać... Poza tym w czarnym kolorze zwyczajnie wyglądała tak ponuro, jakby szła na pogrzeb. Gdy więc budziła się w soboty rano o której chciała, a potem wciągała swoje ulubione jasne dżinsy i któryś z kolorowych swetrów w wymyślne wzory, wiedziała, że już nic nie jest w stanie popsuć jej humoru aż do wieczora, nawet wizja pisania wypracowań dla Binnsa czy McGonagall. A ten dzień zapowiadał się jeszcze lepiej niż dwie poprzednie soboty, bo jedyna praca domowa, która ją czekała, to krótkie sprawozdanie z astronomii i ćwiczenie zaklęć niewerbalnych, ale to drugie, ku zdziwieniu Hermiony, właściwie szło jej dość dobrze.
Nienawidziła tego szczerego zdumienia na twarzy przyjaciółki, gdy ta uświadamiała sobie, że Susan coś tam jednak potrafi. Mimo pokojowego nastawienia, które zostało jej wpojone przez najdroższą panią Bones, w takich momentach miała ochotę się z nią nawet pokłócić. Powstrzymywała ją tylko świadomość, że tym sposobem tylko upewni innych w przekonaniu, jaka jest słaba i niepewna siebie. W tym przypadku jednak dodatkowo hamowała ją wewnętrzna satysfakcja, jaką odczuwała, widząc, że coś wychodzi jej lepiej niż Hermionie. Choć nie powinna taka być ― zawistna, okrutna, zadowolona z czyjegoś niepowodzenia...
Przed pierwszym tego dnia wyjściem z dormitorium wyszczotkowała porządnie włosy i trzy razy zmieniała sweter, aż w końcu zdecydowała się na ten w czarno-pomarańczowe pasy, który ciekawie komponował się z jej rudymi włosami i jasną karnacją. Wyglądała w nim jak chodząca krzyżówka pszczoły z marchwią, brakowało tylko natki i skrzydełek. Zaśmiała się. Upewniwszy się, że prezentuje się znośnie, wyszła na obiad, wytykając sobie, że zupełnie niepotrzebnie tak się stroi każdego dnia, bo i tak nikt nie zwraca na nią uwagi. Nawet przyjaciele poproszeni o opinię, czy wygląda w czymś dobrze, mieli ją gdzieś. Raz, gdy spytała Neville’a o jego zdanie w kwestii nowego swetra, który mama przysłała jej na święta, ten spojrzał na nią tak zdziwiony, jakby zaskoczył go już moment uświadomienia sobie, że Susan w ogóle jakoś wygląda, a co dopiero wizja oceny jej aparycji. Czasami Ruda miała już dość otaczającego ją wszechświata i ludzi, tak nieczułych na jej problemy, niekochających i nie dbających o nią. Niekiedy chciała rzucić to wszystko, te pseudoprzyjaźnie, i wykrzyczeć im w twarz, co o nich wszystkich myśli. Ale potem do niej docierało, że przecież nie są tacy bez powodu. Siebie nawzajem tak nie traktowali, więc wniosek nasuwał się sam...
Gdy dotarła do Wielkiej Sali, większość uczniów kończyła już posiłek i kierowała się do wyjścia. Susan znów za długo się ubierała, przez co zdążyła porwać jedynie parę kęsów ryby w sosie musztardowym i już musiała wychodzić, bo Hermiona z Neville’em przebierali nerwowo nogami przy drzwiach wejściowych. W zasadzie jedzenie jak ptaszek aż tak jej nie przeszkadzało, bo nigdy nie należała do łasuchów i Harry często jej powtarzał, że jak nie zacznie porządnie się odżywiać, to w końcu zniknie lub trafi do Świętego Munga na oddział chorób psychicznych z zagrożeniem zagłodzenia się na śmierć. Ale Susan lubiła swoje wystające kości biodrowe i wąską budowę ciała, przez którą świetnie sprawdzała się na miotle jako szukający. Podejrzewała, że pozwoli jej to nawet konkurować z Potterem, bo choć miotłę załatwił sobie na ten sezon turbo szybką (tu zaśmiała się w duchu i pogratulowała sobie doskonałej gry słów), to przez wakacje przybrał chyba sporo kilogramów i urósł znacząco.
― No, nie ociągaj się tak ― fuknęła na nią Hermiona.
― Dobrze, niech się ociąga ― powiedział Harry z cierpiętniczą miną. ― Im dłużej się ociąga, tym później trafimy do Hagrida i odwleczemy w czasie jego fochy.
― Myślałam, że chcesz go odwiedzić ― zdziwiła się Susan.
― Bo chcę! Chcę z nim pogadać o wakacjach, o jego weekendowych randkach z Madame Maxime, choć nie wiem, czy to nie grząski temat, ponarzekać jak zawsze na Snape’a i ogrom prac domowych. Ale wiesz, nie uśmiecha mi się znosić na wstępie jego płaczliwego tonu i pretensji, bo nie planujemy kariery zawodowej powiązanej z oswajaniem smoków czy hodowlą szczuroszczetów.
― Harry, wściekłość wyraźnie cię inspiruje ― zauważył lekko złośliwie Neville. ― Chyba nigdy nie słyszałem z twoich ust tak rozbudowanej i tak poprawnej wypowiedzi!
― A weź się goń, ty durna bahanko!
Harry spróbował uderzyć przyjaciela w głowę, ale ten wykazał się refleksem godnym szukającego i odskoczył przed jego ręką. Potter jednak nie chciał dać za wygraną, więc ganiali się po błoniach, dopóki nie trafili przed chatkę Hagrida. Ponieważ żadne z nich nie marzyło o zostaniu główną ofiarą narzekań olbrzyma, stali przed nią dłuższy czas, niezdecydowani, kto ma zapukać. W końcu Harry westchnął i wysunął się na przód, idąc na pierwszy ogień.
― Wiedziałem, że ta durna gryfońska potrzeba bohaterzenia na każdym kroku zwycięży ze zdrowym rozsądkiem ― dogryzł mu Neville.
Czekali przez chwilę przy akompaniamencie Kła, aż w końcu drzwi otworzyły się przed nimi gwałtownie i stanął w nich zapłakany Hagrid.
― I co wy sobie myślicie, łobuzy! ― zaczął, ledwo powstrzymując się od zawodzenia. Wydmuchał nos w ogromnych rozmiarów chusteczkę (Susan zauważyła, że były na niej wyhaftowane małe hipogryfy) i odsunął się z przejścia, aby mogli wejść do środka.
― Hagridzie, przepraszamy ― próbował załagodzić sytuację Harry, ale olbrzym rozpłakał się jeszcze bardziej.
― Nie przepraszajcie ― udało mu się wydukać po chwili ― boście zrobili to naumyślnie, cholibka.
Przyjaciele spojrzeli po sobie bezradnie. Chyba Hagrid naprawdę się na nich złościł, bo siedzieli u niego już prawie od pięciu minut w ciszy, przerywanej jedynie donośnym pochlipywaniem, a jeszcze nie zaproponował im herbaty i swoich słynnych herbatników. Na dodatek miał słuszność w tym co mówił: nie powinni go przepraszać, bo gdyby mogli wybierać znów, postąpiliby dokładnie tak samo.
― Hagridzie, wiesz dobrze, że gdybyśmy mieli zmieniacze czasu i zgodę Ministerstwa na ich użycie, by móc uczyć się większej ilości przedmiotów, tak jak ja na trzecim roku, to na pewno byśmy kontynuowali naukę opieki nad magicznymi stworzeniami, ale dobrze znasz stanowisko Knota w tej sprawie. ― Hermiona spróbowała innej taktyki, która chyba podziałała, bo olbrzym przestał chlipać, ostatni raz wysmarkał się w chusteczkę i zaczął grzać wodę na herbatę.
Susan przyjrzała się mokremu materiałowi, który Hagrid zostawił na stole, i zauważyła, że po chwili nieużywania haftowane hipogryfy zaczynały ruszać skrzydłami, jakby miały zaraz odlecieć.
― Poczęstujcie się herbatnikiem ― usłyszeli w końcu standardową propozycję. Chyba wszystko powoli wracało do normy.
― Dziękujemy. ― Hermiona wzięła jedno ciastko i zamiast od razu zjeść, położyła je, niby przypadkiem, na stole. ― Więc co robiłeś przez całe wakacje? Widziałeś się z Madame Maxime?
― Oj, cholibka, troszku my się widywali. Ale nie mielim dużo czasu na randkowanie, bo musiałem wyjechać w ważnej sprawie.
― Sprawy Hogwartu? Misja od Dumbledore’a? ― dopytywał Harry.
― A nieee! Tak tylku, prywatnie żem się wybrał.
Hagrid poruszył się niespokojnie na krześle, jakby nie był pewny, czy zdradzić im cel swojej wyprawy.
― Pewno słyszeliście o tym strajku, co był parę tygodni temu w Ministerstwie?
Przyjaciele pokiwali głowami, a Hermiona całą sobą powstrzymywała się od podjęcia tematu walki o prawa gnomów. Czekali niecierpliwie, aż Hagrid rozwinie swoją opowieść.
― Wybrałem się do nich w odwiedziny, do ich siedziby. Mnożą się pod ziemią na wyspie jak mrówki, ale swój domek, serce swoje, mają na południu, w Szkocji, koło Aberdeen.
― Ale po co właściwie do nich jechałeś? ― spytała Susan.
― Cholibka, chciałem im pomóc. Wiem, jak to jest należeć do gatunku, który musi walczyć o swoje.
― Ale zaraz, zaraz ― przerwała mu Hermiona. 
Cały czas bawiła się herbatnikiem, zastanawiając się, co z nim zrobić. Rozważała zamoczenie go w herbacie, aby przetestować, czy dzięki niej choć trochę rozmięknie, ale obawiała się, że może nie przynieść to oczekiwanego efektu. A wtedy już nie będzie miała wymówki przed zjedzeniem go, bo mokrego na stół nie odłoży. Zdecydowała, że jednak odpuści tego dnia ryzykowne eksperymenty, bo rodzice by ją zabili, jeśli połamałaby sobie zęby na kamiennym ciastku. 
― Przecież pierwsze informacje o ich strajku pojawiły się w gazetach dopiero we wrześniu ― zauważyła. 
Olbrzym wyglądał na niezwykle zmieszanego. Nagle zaczął nucić pod nosem skoczną piosenkę i przyglądać się swoim palcom, a po chwili nawet wstał, aby nalać im znowu herbaty, choć poprzedniej jeszcze nie wypili, a zmierzając w stronę czajnika, bujał się na boki, jakby... tańczył?
― Jakkolwiek by to nie był obraz szokujący, Hagridzie ― zaczął Neville. ― Ty, pląsający w swojej kuchni i przygotowujący nam kolejną herbatkę... To oczywiście zdajesz sobie sprawę, że nie odwrócisz tym naszej uwagi? Nawet gdybyś postanowił zatańczyć tu w bikini...
― NIE! ― krzyknęli jednocześnie Harry i Susan.
― ...to dalej będziemy uparcie czekać na wyjaśnienie, co robiłeś u gnomów, zanim zrobiło się o nich głośno.
― Ja to właściwie bardziej jestem ciekaw, jak zmieściłeś się w ich norach ― powiedział Gryfon.
Hagrid obrócił się w ich stronę, założył ręce na plecach, wbił wzrok w ziemię i wymruczał coś niewyraźnie pod nosem.
― Że niby co tam mamroczesz?
― ...Żem się dowiedział od ZIU.
Przyjaciele spojrzeli po sobie skonsternowani, szukając jakichkolwiek oznak, że którekolwiek z nich ma chociaż blade pojęcie, czym jest ZIU.
― Nie wiecie? ― spytał Hagrid tak zdziwiony ich niewiedzą, że aż zapomniał o swoim zawstydzeniu. ― To takie Zrzeszenie Istot Udręczonych. Wiecie, cholibka, takich magicznych stworzeń czy troszku dziwnych gatunków, jak ja czy taki biedny Hardodziobek...
― I oni w tym ZIU wiedzieli już wcześniej, że gnomy planują rebelię? ― Harry wybałuszył oczy.
― Nie rebelię, tylko strajk, ty durniu ― syknął Neville, dźgając Harry'ego w żebra. ― O, widzę, że skończyła ci się herbatka, może chcesz dokończyć moją?
Nie zwracając uwagi na przepychanki między chłopcami, Hagrid opowiedział im o listach pełnych dziwnych doniesień, jakoby gnomy ogrodowe zaczęły przejawiać oznaki inteligencji. Najpierw nie chciało mu się wierzyć, bo przecież nie raz łapał za nogi te gamonie i wyrzucał ze swoich grządek, a tu nagle niby miało się okazać, że te nicponie coś tam mają w głowach? Ale gdy jego znajoma sasabonsamka pojawiła się u niego w odwiedzinach z potwierdzeniem tych wieści, uznał, że musi zobaczyć to na własne oczy i pomóc biednym maluszkom. Oczywiście nie udało mu się zejść do ich domostw, które znajdowały się pod ziemią, bo tunele do nich prowadzące były o wiele za wąskie, ale spotkał parę gnomów na powierzchni, dzięki czemu dowiedział się co nieco o ich kulturze. 
― Wyobraźcie sobie, że one mają u siebie nawet filozofów ― paplał zafascynowany olbrzym. ― Zaprosiłem parę z nich do Hogwartu, mają wybudowany domek obok Zakazanego Lasu.
Według słów Hagroda gnomy ogrodowe wykopały sobie pod powierzchnią na północy kraju istne królestwo. Miały podziemne szkoły, bary, księgarnie, a nawet sklep z magicznymi pamiątkami.
― To niezwykle ciekawe ― zauważył Neville ― że już od pierwszych chwil wykazują się pozytywnym nastawieniem do handlu i turystyki, ba, to drugie nawet już na tak wczesnym etapie rozwoju są w stanie wykorzystać finansowo!
― Och, Hagridzie, to, co mówisz, jest fantastyczne! Czy zamierzacie podjąć jakieś działania, aby nadać im status inteligentnych istot magicznych?!
― HAGRIDZIE, A CO Z KWESTIĄ JEZIORA? ― Susan postanowiła zainterweniować i przesadnie głośno zmieniła temat. Gdy Hermiona za bardzo angażowała się w jakieś sprawy, potrafiła być niesamowicie męcząca.
― Co z tematem jeziora? ― zdziwił się olbrzym, zmieszany nietypowym zachowaniem Rudej.
― No, och, wiesz może coś więcej?
Przyjaciele liczyli, że może od niego dowiedzą się czegoś o planach Dumbledora, ale okazało się, że gajowy wcale nie posiada zbyt wielu informacji.
― Wiem tylko, że chce się spotkać z jakimiś swoimi kumplami, bo nawet sam psor nie wie, co to za cholerstwo mamy w jeziorze.
Harry przysłuchiwał się całej wymianie zdań zaciekawiony, ale jednocześnie jakby trochę smutny. Ostatnio działy się same niezwykłe rzeczy, które burzyły jego zawsze spokojną codzienność. Najpierw ta dziwaczna sprawa z jeziorem, a teraz wychodzi na to, że istoty, które całymi latami z pasją usuwał z ogródka przy Norze, mają własne szkoły i księgarnie. Czuł się tak, jakby miał grać w quidditcha na boisku, gdzie pętle stoją do góry nogami, a mecz kończy się, gdy to znicz złapie jego, a nie na odwrót. Niby te wszystkie informacje docierały do jego mózgu, ale zauważał wyraźny problem z ich przetworzeniem. 
Obracał kamienne ciastko w dłoniach i zastanawiał się, czy skoro jedne z najgłupszych stworzeń w Wielkiej Brytanii mogły okazać się inteligentnymi magicznymi istotami, to czy możliwym jest, aby herbatnik Hagrida stał się miękki. Już miał go ugryźć i przekonać się, czy jego teoria ma prawo bytu, gdy nagle z błoni dobiegły ich wrzaski.
Najszybciej dopadł drzwi Harry i wyleciał na błonia tak, że prawie by upadł, jednak zwinna Susan, będąca tuż za nim, złapała go mocno za ramię i przytrzymała. Przyjaciele rozejrzeli się za źródłem krzyku i zobaczyli grupę uczniów przed wejściem do Hogwartu, która z chwili na chwilę nie tylko rosła, ale i zawodziła coraz głośniej. Harry nie rozumiał, co ci ludzie wyprawiają. Wypili eliksir zaciemniający umysł i to w zbyt dużych ilościach?
― Na obcisłe gacie Merlina…
Chyba ktoś coś powiedział, chyba był to głos gdzieś obok niego ― może Susan? ― niemniej jednak spowodował, że Potter oderwał w końcu wzrok od rozszalałego tłumu i spojrzał w miejsce, które wszyscy bez wyjątku wskazywali palcami: w kierunku jeziora.
Harry przeżył w życiu różne dziwne sytuacje. Mieszkał w końcu pod jednym dachem z Jamesem Potterem, a od momentu narodzin, był też skazany na cykliczne wizyty trójki najbardziej szalonych wujków, jakich ojciec mógł mu zgotować: Remusa, Petera i Syriusza (tu, przez wzgląd na charakter tego ostatniego, można by się pokusić o policzenie go podwójnie). Huncwoci od najmłodszych lat przyzwyczajali Harry’ego, że gdy tylko straci na chwilę czujność, oni zaraz to wykorzystają przeciwko niemu.
Gdy miał trzy lata, ojciec zafundował mu przejażdżkę na testralu. Teoretycznie nie powinno się plasować to jako zdarzenie aż tak przerażające, jednak James nie uznał za istotne wyjaśnić maluchowi, że powietrze, na którym go sadza i które porywa go z dala od bezpiecznej ziemi, nie zrobi mu niczego złego. To był pierwszy raz, gdy Harry dostał przez ojca takiego ataku paniki, że czkawka nim spowodowana utrzymywała się przez trzy miesiące, z czego dwa i pół spędził na oddziale w Świętym Mungu pod opieką największych szych wśród lekarzy, którzy, mimo swoich niesamowitych kwalifikacji, nie potrafili poradzić sobie z uciążliwą dolegliwością malucha. Za to Syriusz, kompletny laik w dziedzinie medycyny, rozwiązał problem dosłownie w chwilę po swoim przybyciu do szpitala, wpadł bowiem na iście genialny pomysł godny Huncwota: Harry’ego trzeba przecież przestraszyć. Tylko że, jak przekonał się mały trzylatek, pomysły jego ojca, w porównaniu do tych syriuszowych, jawiły się jako dziecinne igraszki.
Syriusz bowiem odwiedził go na oddziale z boginem.
Lily darła się potem na Łapę tak głośno, że Remus przysięgał, że słychać ją było nawet w Hogwarcie.
A Harry’emu przeszła czkawka. Doznał jednak wstrząsu tak silnego, że przez pół roku spał w szafie.
Harry od małego przyzwyczajany był do najprzeróżniejszych, często też niezwykle traumatycznych kawałów ojca i wujków, co stało się dla niego podstawą do wysnucia wniosku, że już nic, ale to kompletnie nic nie jest w stanie go zadziwić. I tkwił w tym złudnym przekonaniu przez szesnaście lat, jeden miesiąc i dwadzieścia jeden dni swojego naiwnego życia. 
Aż do teraz, bo jego oczom właśnie ukazała się wypełzająca w tempie godnym leniwca, ociekająca hektolitrami czarnej, smolistej wody, pomarszczona jak jego prababka tuż przed śmiercią: wielka kałamarnica. Poruszała się jakby ostatkami sił, a jej macki ledwo unosiły się znad ziemi. Przeraźliwych rozmiarów oko świdrowało Harry’ego na wylot. Chłopak był dosłownie pewien, że stwór patrzy wprost na niego.
Uczniowie panikowali. Jeśli Harry sądził, że ich dotychczasowe wrzaski to gruba przesada, to teraz przekonał się już na sto procent, że chodzi do szkoły dla ludzi obłąkanych, bo aktualnie nie tylko krzyczeli w niebogłosy, ale i biegali w kółko, co chwilę na siebie wpadając i przewracając się na trawę. Zaś część Gryfonów, o ile go wzrok nie mylił, zaczęła ustawiać się w coś, co przypominało szyk bojowy, i kierować wyciągnięte różdżki na pełznącą kałamarnicę.
Harry uszczypnął się w ramię, bo to musiał być sen, musiał.
Zwierzę doczołgało się do mniej więcej połowy odległości między jeziorem a chatką Hagrida. Już wszystkie jego macki i prawie cały tułów wynurzyły się z wody. Harry zaczął rozważać ewakuację do Zakazanego Lasu, nie musiał jednak się spieszyć, bo przez zawrotne tempo, w jakim stwór się poruszał, miał jeszcze trochę czasu na zastanowienie. I już, już prawie podjął decyzję, co robić, gdy usłyszał:
― CIIISZAAA!
Na błoniach ― wreszcie! ― pojawił się Dumbledore. Wystrzelił z różdżki kilka czerwonych iskier, a potem od niechcenia spetryfikował wielką kałamarnicę.
― Prefekci! Proszę uspokoić swoich współdomowników i odprowadzić ich do pokojów wspólnych!
Hermiona poderwała się do szaleńczego biegu w kierunku panikującego tłumu.
Harry przetarł oczy, pewny, że ma przewidzenia. Hermiona robiła coś, co można zaliczyć do uprawiania sportu. Nie było mowy o tym, żeby to się działo naprawdę.
― Po opanowaniu sytuacji, chcę widzieć prefektów naczelnych w swoim gabinecie!
Po chwili uczniowie w miarę ucichli. Ronowi prawie puściły nerwy i niemal wdał się w bójkę z Seamusem, który podżegał Gryfonów do działań bojowych. Draco komenderował sprawnie Ślizgonami, dzięki czemu okazali się oni pierwszym domem, w którym wreszcie zapanował spokój. Zaś Hermiona wyglądała jak ryba w wodzie, bo w końcu legalnie mogła rozstawiać wszystkich po kątach i rozczulać się nad małymi dzieciakami. W przeciągu zaledwie trzech minut prefekci ustawili uczniów w długie kolumny i poprowadzili do pokojów wspólnych, cały czas prosząc o spokój i niewzbudzanie niepotrzebnej paniki.
― My chyba też musimy wracać ― powiedziała Susan tuż przy uchu Harry’ego.
Chłopak w końcu otrząsnął się zamyślenia.
― Więc to, co właśnie widziałem, nie działo się tylko w mojej głowie?
― Masz wątpliwości, czy ta spetryfikowana kałamarnica leżąca na środku błoni nie jest przypadkiem efektem halucynacji, które mogły zostać spowodowane wdychaniem zbyt dużej ilości lubczyku na eliksirach? Nie, Harry, nie mógłbyś być po tym naćpany przez dwa dni. ― Neville minął go i ruszył w kierunku Hogwartu.
― Ale co to w ogóle miało być? Zdechła ze starości? A ci ludzie? Biegający w kółko i potykający się o siebie nawzajem? Przecież nie mogli tego robić na trzeźwo!
― Może to jezioro tak na nas działa ― zaśmiała się Susan.
W pokoju wspólnym Gryfonów było niemal tak głośno jak na stadionie quidditcha. Harry szybko wyminął grupę rozdygotanych pierwszoroczniaków i podszedł do Rona i Lavender, którzy siedzieli razem w wielkich, puchatych fotelach. Rudzielec wyglądał na tak zmęczonego, że Brown nawet zaniechała prób obmacywania go po kryjomu. Patrzyła zmartwiona i gładziła nerwowo swoje długie, falowane włosy. Wydawało się, że odczuwa przemożną chęć wsparcia swojego chłopaka, ale nie do końca potrafi sprostać temu wyzwaniu. Harry pokiwał głową z politowaniem i przysiadł się do przyjaciela i jego dziewczyny.
― Cześć wam.
― Cześć, stary ― westchnął Ron. ― Na twoim miejscu pomyślałbym o pójściu do dormitorium, ludzie jakoś dziwnie podjarali się tym, że ta kałamarnica pełzła w twoją stronę i poszła już nawet plotka, że wylazła z jeziora, żeby cię pożreć.
― Przecież to idiotyzm. Nie tylko ja tam stałem, obok mnie byli Nev, Susan, Hermiona, nawet Hagrid.
― Właśnie, może chodziło o Hagrida ― wtrąciła Lavender. ― Może poczęstował ją tym strasznym herbatnikiem, a ona chciała się zemścić, bo dostała niestrawności.
― Myślisz, że go zjadła?
― No przecież ma tak wielką paszczę, że na pewno go nie gryzła, więc nie zorientowała się na starcie, jakie są okropne.
Harry przyznał, że był to zaskakująco dobry argument.
― Ale czemu uwzięli się na mnie?
― No wiesz, stary. Szesnacha na karku, superwysportowany, świetny szukający, Czarownica chce cię wziąć na okładkę...
Harry spadł z fotela. Lavender zachichotała i spojrzała na niego, jakby właśnie spełniły się jej najskrytsze marzenia. 
― Chyba nie chcę wiedzieć, skąd macie takie informacje ani czemu jakimś cudem trafiły do was szybciej niż do mnie. ― Przeczesał dłonią włosy, zakłopotany. ― Ty musisz tu jeszcze pilnować wszystkich, tak? ― zwrócił się do Rona, który pokiwał głową i zrobił męczeńską minę. ― No to ja chyba rzeczywiście idę do nas do dormitorium. Może złapię tam Colina.
Ale w sypialni wiało pustkami i panowała w niej cisza tak przejmująca, że aż strach Harry’ego obleciał. Jego mózg, jak to mózgi mają w zwyczaju w takich chwilach, podsunął mu obraz wielkiego, przerażającego oka kałamarnicy wpatrującego się wprost w niego. Podszedł do swojego łóżka, które znajdowało się zaraz obok okna i wyjrzał mimowolnie na błonia, gdzie pomarszczone zwierzę leżało bezwładnie na trawie. Dumbledore stał tuż obok kałamarnicy i kiwał głową na boki, rozmawiając z Hagridem. Skoro wciąż nie przetransportowali stwora do jeziora, musiało to oznaczać tylko jedno: olbrzymie zwierzę zdechło.
Harry wskoczył pod pościel i zwinął się w kłębek, próbując odpędzić nieprzyjemne myśli. Nie chciał iść spać, bo pewnie znów przyśni mu się ta straszna postać w czarnej szacie. Poza tym cały czas miał przed oczami wielką kałamarnicę. Najchętniej poszedłby polatać, ale wiedział, że Dumbledore najpewniej by go wypatroszył, gdyby się dowiedział, co Harry wyprawia, nawet przy całej sympatii, którą chłopaka darzył. Nie wchodziła też w grę żadna wycieczka po Hogwarcie, bo wszyscy mieli siedzieć w swoich pokojach wspólnych i nie wychylać nosa. Ale Harry nie wiedział, jak inaczej radzić sobie ze stresem i powoli wariował, bo przepełniał go strach, którego nie potrafił opanować. 
Miotał się po łóżku już dobrą godzinę, żałując, że kumple wciąż nie przychodzą do dormitorium. Nie znosił tego, że jego przyjaciele należą każdy do innego domu. Normalnie aż tak tego nie odczuwał, bo miał tu przecież Rona, ale gdy działo się coś niepokojącego, rudzielec, jako prefekt, zawsze był zajęty. Na dodatek poza sypialnią nieustannie kręciła się koło niego Lavender, która może nie przeszkadzałaby Harry’emu aż tak bardzo, gdyby nie plotkowała na prawo i lewo jak nadpobudliwy chochlik kornwalijski.
Chciał mieć przy sobie Susan, która zawsze potrafiła ukoić jego nerwy jak nikt inny. Niby Hermiona też nie była zła, ale czasami moralizowała za bardzo i zaczynała gadać o bzdurach, których Harry w ogóle nie rozumiał, więc przestawał jej słuchać i znów wracał do męczących go myśli. A Susan wydawała się taka idealna: zawsze uśmiechnięta, swobodna, nie przytłaczała swoją obecnością, wciągała go w dyskusje o quidditchu i zawsze była na czasie z czasopismami sportowymi.
Dzisiaj też ― stała cały czas tuż obok, ale nie zawadzała, tylko instynktownie odzywała się w odpowiednich momentach. Mógł na nią liczyć, bo idealnie się uzupełniali. On fantastycznie odwracał jej uwagę w szare dni, a ona doskonale zajmowała go, gdy czymś się denerwował. Dlatego wydawało mu się szczytem niesprawiedliwości, że nie mógł się do niej przekraść, kiedy tak bardzo tego potrzebował.
W dzieciństwie, gdy spotykali się z Neville’em i Susan na wspólnym nocowaniu, w burzowe noce zawsze budowali wielkie fortece z krzeseł i starych koców, a potem mościli sobie równie ogromne puchate gniazdo i spali w nim we trójkę. Lily wtedy niezmiennie na nich krzyczała, że wyciągają ze strychu zakurzone starocie i roznoszą brud po całym domu, ale to się przecież nie liczyło, gdy mógł całą noc zaciskać dłoń na cienkich palcach Rudej. I nawet jakoś łatwiej się zasypiało, gdy gdzieś w tle dochodziły go nieustające narzekania Neville’a, bo małemu Longbottomowi przecież zawsze coś nie pasowało i wszystko musiał opatrzyć cynicznym komentarzem, nawet jako kilkuletni brzdąc.
Harry zasnął niedługo potem ― kiedy w końcu, zamiast wielkiego oka kałamarnicy, po zamknięciu powiek zobaczył roześmianą twarz Rudej, która patrzyła na niego z czułością.
Ja to mam szczęście, pomyślał, odpływając. Trafiła mi się najlepsza przyjaciółka pod słońcem.

26 komentarzy:

  1. *tu będzie długi, ladny komentarz*
    On kiedys powstanie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zła, piszę za szybko, czytelnicy nie nadążajo. :D

      Usuń
    2. Susan czytająca substytut Zmierzchu? <3
      W ogóle lubię tę postać. Jest taka skromna, miła i urocza. :3
      Mnożą się pod ziemią na wyspie jak mrówki, ale swój domek, serce swoje, mają na południu, w Szkocji, koło Aberdeen. Może to nie jest błąd, ale to zdanie brzmi dla mnie jakby Szkocja leżała na południu. (...) na południu Szkocji (...) brzmiałoby lepiej.

      Obracał kamienne ciastko w dłoniach i zastanawiał się, czy skoro jedne z najgłupszych stworzeń w Wielkiej Brytanii mogły okazać się inteligentnymi magicznymi istotami, to czy możliwym jest, aby herbatnik Hagrida stał się miękki. kocham to zdanie <3

      Na początku zastanawiałem się, czy ta wzmianka o dzieciństwie Harry'ego była na miejscu, ale przeczytałem do końca i stwierdziłem, że jest bardzo na miejscu. :D

      Zaś Hermiona wyglądała jak ryba w wodzie, bo w końcu legalnie mogła rozstawiać wszystkich po kątach i rozczulać się nad małymi dzieciakami. Istnieje frazeologizm "czuć się jak ryba w wodzie", ale to "wyglądała" mi tu kompletnie nie pasuje.

      Nie wiem, co jeszcze mogę napisać. Czuję się jak wazelina, komentując to opko. :(

      Usuń
  2. Łiii,
    piękny obrazek. Chyba najlepszy ze wszystkich jak dotąd. Zapomniałam ci na mirriel napisać, że najbardziej ze wszystkiego podobało mi się porównanie tiara-kot.
    Pozdrawiam,
    Esej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! W tajemnicy powiem, że jest też wersja kałamarnicy w kolorkach i z trawą. :D
      https://drive.google.com/open?id=0B-bCDvKW3M0gVGRVSmdqZjN1SlU
      Buziaki i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Czekaj, Ron prefektem :o. Ty mnie zawsze czymś zaskoczysz, muszę się w tym oswoić.
    Biedna kałamarnica :(
    Miałaś chyba jedną literówkę, zamiast Hagrida, gdzie w połowie tekstu było Hagroda.
    Jej poznajemy bohaterów, mówiłam Ci już, że świetnie ich konstruujesz :).
    Chusteczka w hipogryfy, ja też taką chcę. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej, rzeczywiście! Dziękuję! To jest w ogóle niesamowite, JEDNO zdanie dopisałam po becie Wery Anny i nie dałam go do sprawdzenia, ale i tak musiałam walnąć błąd. Idę się biczować szczypiorkiem.
      Jeśli kiedyś będę starą panną, która ma stado buldożków francuskich i z rozpaczy szydełkuje, specjalnie dla Ciebie wydziergam chusteczkę w hipogryfy! <3
      Pozdrówki!

      Usuń
    2. Ja trzymam za słowo i będę na nią czekać. <3 Mogę się potem jakimś haftem odwdzięczyć się jakimś haftem :P. Przy okazji dzięki za inspirację, może właśnie takiego hipogryfka sobie wyhaftuje, aż normalnie zapiszę sobie, żeby nie zapomnieć. :P

      Usuń
    3. Jeny, Ty serio haftujesz? Ale czad! Tak na serio, ja co najwyżej mogę namalować hipogryfa na koszulce, pędzel to jedyne, co potrafię obsługiwać, a że mam specjalne farby, to się kiedyś za to zabiorę w wakacje. XD

      Usuń
    4. Serio, bardzo serio :p. Ja z kolei z pędzlem się nie dogaduje :p. Jak coś mi z tego wyjdzie w wakacje to pokaże xd

      Usuń
  4. Przeczytałam wszystkie cztery rozdziały i jestem naprawdę oczarowana! Susan podbiła moja serce od samego początku, a po tym rozdziale stała się moją ulubioną postacią.
    Pomysły masz genialne i już nie mogę się doczekać, co pojawi się w kolejnym rozdziale, na który czekam z wielką niecierpliwością.
    Pozdrawiam
    Nox

    P.S. U mnie nowy rozdział powinien być w niedzielę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak pozwolę sobie pociągnąć za język, bo mnie to strasznie ciekawi: co lubisz w Susan? Co sprawia, że jest Twoją ulubioną postacią? Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyś poświęciła chwilkę, żeby to rozwinąć, bardzo mi to pomoże! :)

      Usuń
    2. Od zawsze miałam słabość do takich rozkosznych, uroczych postaci, a właśnie tak widzę Susan. Nieśmiała, niezbyt pewna siebie i żyjąca nieco w cieniu mądrzejszej przyjaciółki Bones po prostu skradła moje serce.
      Chyba lepiej tego nie umotywuję. Czasem lubię niektóre postacie, bo tak i nie umiem tego w żaden sposób wyjaśnić :)

      Usuń
  5. Jest późno, rospiswać się nie będę, ale powiem tak: z pewnością zostaję tu na dłużej, bardzo mi się podoba wykreowany światek. Kocham Susan, dla mnie ma świeną osobowość.
    PS: biedna kałamarnica.
    Podrawiam,
    Gabi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podoba. Byłoby dla mnie bardzo pomocne, gdybyś rozwinęła myśl: co lubisz w Susan? Będę bardzo wdzięczna, jeśli poświęcisz chwilę i napiszesz coś więcej. :)
      Pozdrawiam,
      mózg

      Usuń
    2. przepraszam, że wtedy tak mało napisałam, ale po prostu byłam na telefonie, chciałam dać znać, iż przeczytałam, a później skomentować :)
      Susan jest taka...prawdziwa. W niektórych rzeczach jest taka jak ja, a zwłaszcza w pierwszym rozdziale, gdy Hermiona opowiadała o wakacjach z Luną, a Susan stała się zazdrosna. Często miewam takie sytuacje, gdy staję się o kogoś zawistna (może nietrafny synonim, ale nie chciałam powtarzać "zazdrosna"), a zwłaszcza gdy do takiej osoby się bardzo przywiążę. W dodatku - co mnie wręcz zdziwiło - też czuję się przy niektórych moich znajomych nudna, a inni mówią mi, że taka wcale nie jestem. No i właśnie, nie wiem czy to specjalnie zrobiłaś, ale zauważyłam, że Susan czuła się taka rozlazła przy Hermionie, a nie przyszło jej do głowy, jak Harry ją bardzo lubi i ile ma z nim wspólnych tematu. Mam nadzieję, że wyraziłam się jasno.
      I szczerze ci powiem, że zachęciłam się do twojego bloga jeszcze bardziej, gdy napisałaś taki szczery komentarz na moim. Jeszcze raz ci dziękuje, bo to dla mnie dużo znaczy!
      Pozdrawiam,
      Gabi.

      Usuń
    3. Hej raz jeszcze! Bardzo dziękuję za tak rozbudowaną opinię - była mi potrzebna bardzo też dlatego, że do tej pory kreowałam Susan dość intuicyjnie i bez zastanowienia, właściwie to nawet jej nie lubiłam, a tu ludzie nagle zaczęli mi ją lubić. xD I trochę się zdziwiłam i nie wiedziałam, za co, ale to super, dzięki Twoim wskazaniom łatwiej mi dostrzec, jakie cechy rzeczywiście mogą być w niej doceniane. :) Raz jeszcze dziękuję!

      Usuń
    4. Cała przyjemność po mojej stronie ;)
      Jeżeli jeszcze chciałabyś zajrzeć na mojego bloga, to dodałam właśnie nowy rozdział, pisany tydzień temu, jednak nieco go zmieniłam.

      _____
      slizgonskipamietnik.blogspot.com

      Usuń
  6. No właśnie ja się tak przy ostatnim rozdziale zastanawiałam, że jak? strajk u gnomów ogrodowych, które były opisywane jako zwykłe żyjątka ogrodowe, nie jakieś superświadome istoty na poziomie czarodziejów? Uznałam, że wyjaśnisz, a tutaj zonk, Hagrid i wszyscy dookoła byli w szoku, że gnomy zaczęły rozumować, hej, nawet filozofów miały :D. Gnomi domek koło Zakazanego Lasu <3.

    Ta rozmowa z Hagridem taaaaaaka miła. Rzadko w fanfikach jest... To znaczy, może nie tyle co rzadko, bo owszem, napotykałam się na wizyty u Hagrida często, ale nigdy wcześniej nie było faktycznego powodu fabularnego w udaniu się do Hagrida, jedynym powodem były heheszki i wątpliwe elementy komiczne. A tutaj zachowałaś to specyficzne uczucie, jakie zawsze towarzyszyło tym spotkaniom w kanonie, zachowałaś heheszki i informacje :'). Fajno.
    to czy możliwym jest, aby herbatnik Hagrida stał się miękki. Już miał go ugryźć i - ...i usłyszał trzask łamanego zęba Rona... Nie? Tak to sobie w głowie dokończyłam :D.
    BORZE SZUMIĄCY! Ja ci tu niedawno chyba pisałam, że moim ulubionym elementem Hogwartu było zawsze jezioro i Wielka Kałamarnica, a tutaj takie coś!...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komcia!
      Widzisz, gnomy podkradały żarcie na GMO i co się z nimi stało! :o
      Cieszę się, że dalej udaje mi się nadać tekstowi Joaśkowego charakteru. <3
      Właśnie przyznam się, że odkąd napisałaś o swojej nieskrywanej sympatii do kałamarnicy, cały czas miałam w głowie obawę, jak przyjmiesz ten rozdział. xD Mam nadzieję, że nie złamałam za bardzo serduszka. </3

      Usuń
  7. Po pierwsze, mam nadzieje, że Susan dostanie się do drużyny quidditcha :D Lubię tą postać, ponieważ ma w sobie pewną energię, która według mnie, umie przyciągnąć uwagę czytelnika. Przepadam za wyrazistymi postaciami, a Susan właśnie taka - nie do końca przerysowana, ale ma swój nakreślony charakter. Lubię także Hermę, którą tu przedstawiłaś, jak i Harry'ego, ale po prostu nie przepadam za Nevillem. Wiem, że każdy ma swoje gusta, jednak nie potrafię go polubić, mimo to, nie zniechęcam się do czytania. Z pewnością będę "połykać" kolejne rozdziały
    [*] świeczka dla kałamarnicy! R.I.P
    Jestem bardzo dziwna, ale moja ulubiona scena tego rozdziału, to jak Albus uspokaja tłum. Chyba mam jakiś dziwny fetysz o.O
    Uszanowanko,
    Truskawkowa Ameba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pierwszym odruchu chciałam zajpojlerować, czy Susan się dostanie, czy nie. Lolz.
      Dziękuję za opinię na temat Susan, jest dla mnie bardzo pomocna! :)
      A tak z ciekawości - co sprawia, że nie lubisz Neville'a?
      Ha, ha, ha, czemu uważasz, że lubienie tej sceny jest fetyszem? :P
      Dziękuję bardzo za komcia i pozdrawiam ciepło!
      mózg

      Usuń
    2. Cóż, chyba głównie dlatego, że trudno mi się do niego przekonać. Bardzo fajnie, że "poszerzasz horyzonty", przedstawiasz Neville trochę inaczej - jednak ja jestem już przyzwyczajona do tego książkowego. Dla mnie jest zbyt inny, chłodniejszy, z pewniejszym charakterkiem i jakoś nie mogę się do niego przekonać, taki dziwoląg ze mnie.
      Pozdrawiam,
      Truskawkowa Ameba.

      Usuń
  8. Twojego bloga widziałam już wtedy, gdy opublikowało go blogobranie. Tylko że wtedy jedynie zauroczył mnie szablon i rysunek kawałka papieru z napisem peronu. Dopiero kiedy zostawiłaś mi w spamie wiadomość, doszło do mnie, jak ciekawą historię mogłam przegapić.
    Neville Ślizgonem. Tego się nie spodziewałam, ale jestem tym mile zaskoczona, podobnie jak jego przyjaźnią, a teraz również zazdrością o Draco.
    Już teraz czuję, że masz pomysł, masz fabułę i rozwijasz ją bardzo dobrze. Dawno nie czytałam opowiadania, w którym pachnie prawdziwym, znającym się na rzeczy autorem.
    Chcę wiedzieć, co się stało z jeziorem, gdzie jest Voldemort i jak zniknął?

    Nie umiem pisać dobrych komentarzy, więc dodam tylko, że czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komcia! Na szczęście odpowiedzi na wszystkie pytania się pojawią, tak więc jeszcze parę(dziesiąt) stron i wszystkiego się dowiesz! :D

      Usuń