(c)
Szablon wykonany przez Renfri przy pomocy: 1, 2, 3, 4.
Zapraszam na drugie opowiadanie: DROGA DO CIEBIE

ROZDZIAŁ DRUGI


Hogwart jak zawsze powitał ich ciepłą atmosferą i zapachami smacznego jedzenia. Po wejściu do Wielkiej Sali Neville rozdzielił się z przyjaciółmi i każde z nich poszło do swojego stołu. Po drodze do gniazda Ślizgonów spojrzał kontrolnie na stół nauczycielski, sprawdzając, czy nie nastąpiły tam żadne zmiany. Ale nie, Sprout wraz z jej tysiącem fałd dalej dumnie siedziała na swoim stałym miejscu, falując od czasu do czasu, gdy pochylała się, aby udzielić odpowiedzi przezroczystemu Binnsowi. Zaraz obok Sinistra zawzięcie dyskutowała o czymś ze Snape’em i wilkołakiem, a Flitwick uciął sobie drzemkę na stosie poduszek po drugiej stronie Pomony... Czyli wszystko standardowo.
Blondyn klapnął obok Dracona Malfoya, po którego drugiej stronie siedziała Pansy Parkinson, pani prefekt Slytherinu. Dziewczyna szeptała z nim o czymś konspiracyjnie. Oboje wyglądali na zmartwionych i zdawali się nie zauważać harmidru, jaki panował w Wielkiej Sali. Nie przestali mamrotać do siebie nawet wtedy, gdy wielkie skrzydła drzwi rozwarły się z hukiem i wszystkie rozmowy umilkły, bo McGonagall zwyczajowo wprowadziła czterdziestkę roztrzęsionych pierwszoroczniaków ustawionych w długi rząd.
Neville spostrzegł, że ich szaty wcale nie ociekały wodą, tak jak by można się było tego spodziewać po odbyciu tradycyjnej przeprawy łódkami po hogwarckim jeziorze podczas ulewy. Zasępił się i zmarszczył brwi w zastanowieniu. Coś mu nie pasowało...
 ― Wyjaśnisz mi, co się dzieje, Draco? ― spytał bez ogródek. 
Malfoy podniósł na niego oczy, nagle wytrącony z równowagi, jakby nie sądził, że ktoś odważy się mu teraz przeszkodzić. Na mopsowatej twarzy Pansy zagościł wyraz najwyższej irytacji. 
 ― Co ma się dziać?
 ― Przestań. Widzę, że coś jest na rzeczy. Granger wróciła po patrolu taka milcząca, jakby ktoś ją strzelił Silencio, a wy siedzicie i odstawiacie konspirację jak Zakon za czasów Voldemorta. 
Draco wyraźnie skrzywił się na to imię, wypowiedziane, jego zdaniem, zbyt beztroskim tonem. Niby byli w tym samym wieku, niby oboje w Slytherinie, ale ewidentnie Neville nie rozumiał. Nie wiedział tego samego co Draco. Zawsze potrafił tylko głośno krzyczeć i szastać na prawo i lewo słowami, których w ogóle nie pojmował. Malfoy tak go za to nie znosił, tak go nie cierpiał... Gdyby nie świeże problemy, które zaprzątały mu głowę, pewnie znów wdałby się w dyskusję o durnych rodzicach Longbottoma, którzy nie potrafili przekazać mu porządnej, ślizgońskiej edukacji nawet sześć lat po tym, jak się okazało, że ich kochany synalek nie trafił do Gryffindoru. 
 ― Nie możemy o tym rozmawiać. Jeszcze nie teraz i nie tutaj ― syknął i uciszył gestem Neville’a, bo Tiara Przydziału, którą McGonagall postawiła na małym stołku chwilę wcześniej, właśnie drgnęła i przeciągnęła się jak kot po bardzo długim śnie. 
Tiara, jak zawsze, dała im popisowy, solowy występ. Jej okurzona czerń kontrastowała ze szmaragdową szatą McGonagall, która stała na środku Wielkiej Sali w szpiczastym kapeluszu i z surową miną na twarzy rozpoczęła wyczytywanie kolejnych uczniów. 
 ― Allen, Connor!
 ― HUFFLEPUFF!
Rozległy się oklaski i kościsty blondynek nieśmiało powędrował do stołu Puchonów. Neville pokręcił głową, rozbawiony i może nawet trochę zażenowany tymi wszystkimi dzieciakami, które trzęsły się jak osika na myśl o przydziale do domów. Pamiętał, jakie niestworzone historie opowiadali im starsi uczniowie, gdy sam pierwszy raz jechał do Hogwartu. Mimo to wydawało mu się, że jego ceremonia nigdy aż tak nie przerażała. Wiedział, że to przecież nie może być takie złe. Nikt normalny nie torturuje jedenastolatków ani nie poddaje ich wymyślnym próbom magicznym, kiedy większość z nich nabyła swoją różdżkę zaledwie tydzień temu, a część dopiero niedawno dowiedziała się o istnieniu magii. Fakt, Dumbledore był trochę stuknięty, ale nigdy nie przejawiał skłonności do znęcania się nad niewinnymi maluchami. 
Poza tym spójrzmy prawdzie w oczy, pomyślał Neville. Z punktu widzenia tych, którzy nie wiedzieli, że o przydziale do domów decyduje stara czapka, do pociągu wsiadała określona ilość uczniów i tyle samo ich podchodziło do wielkiej, ciężkiej, mrożącej krew w żyłach próby. 
Skoro próba ta była taka ciężka, Dumbledore, jako niegłupi czarodziej, musiał zakładać, że paru uczniów na pewno odpadnie na starcie. Dlatego musiał też z góry posłać więcej listów, niż miał miejsc w klasach. Niech więc zaprosi w pewnym roczniku pięćdziesiątkę, zamiast czterdziestki, a okaże się, że mamy do czynienia z rokiem geniuszy, z których każdy przejdzie zadanie Dumbledore’a, to co wtedy? A w następnym próbę zaliczy przykładowo dwunastka z czterdziestu. Jak miałoby to wyglądać, lekcje dla sześcioosobowej klasy? Na całym roczniku byłoby mniej uczniów, niż u nich chodziło na jedne zajęcia.
Brak logiki w teoriach starszych dzieciaków wypływał już na starcie. Znajdowało się w nich zbyt wiele luk, by ktokolwiek trzeźwo myślący mógł się nimi porządnie przejąć. To przecież logiczne, że ceremonia musiała być czymś prostym (a czy przyjemnym ― to już kwestia sporna).
Zawsze zastanawiało go, w jaki sposób Dumbledore dobierał nowych uczniów. Wiedział, że część z nich, pochodząca z czystokrwistych rodów, była zapisana do Hogwartu już od urodzenia, ale reszta? Co, stary Albus miał jakiś wykrywacz magii wśród jedenastoletnich dzieci i spacerował z nim po mugolskiej Anglii, od domu do domu, szukając tych najbardziej uzdolnionych szlam? 
Dziwiło go też to, że Dumbledore’owi udawało się zawsze wybrać czterdziestkę w taki sposób, że Tiara rozdzielała ich po równo do czterech domów, zachowując nawet odpowiednie proporcje w każdym z nich ― pięciu chłopców, pięć dziewczynek. To jak to się w końcu odbywało, dyrektor robił jakiś wywiad środowiskowy i na podstawie prawdopodobieństwa określał, czy powinien wysłać list przykładowemu Jamesowi, czy może lepiej postawić na hipotetycznego Deana, bo James rokuje bardziej na Puchona, a tych już mamy pełen komplet wśród chłopców z jego rocznika? Toż to jakiś bezsens. 
Neville wiedział, że magia jest wszechpotężna i nigdy nie zrozumie do końca jej tajników, ale pewne rzeczy wydawały mu się tak dziwne, że aż wręcz naciągane. Jakby Albus, Tiara Przydziału i Wielka Magia mieli jakieś mistyczne połączenie telepatyczne, dzięki któremu intuicyjnie i bezbłędnie podejmowali decyzje w taki sposób, aby wszystko gładko układało się w myśl wcześniej ustalonych zasad dotyczących ilości uczniów i proporcji płciowych. 
Jawiło mu się to jako rzecz równie abstrakcyjna, jak ten mugolski film, który pokazała mu kiedyś Hermiona, gdzie ludzie zbudowali wielką budkę z metalu, która kształtem trochę przypominała połowę parówki, po czym wystrzelili ją w niebo. I Hermiona powiedziała, że mugole tak bez problemu wysyłają te budki w kosmos i do środka wsadzają ludzi. 
Że oni robią to naprawdę
Wolne żarty. 
Jeśli nawet film nie kłamał, oznaczałoby to, że mugole są jacyś stuknięci i mają dziwne sposoby na torturowanie siebie nawzajem. Przecież nawet Voldemort nie był aż tak okrutny, żeby usuwać kogoś z planety poprzez zamknięcie go w kawałku metalu, wystrzelenie gdzieś w siną dal i zmuszenie tym samym, aby czekał w osamotnieniu na powolną śmierć pośród obcych gwiazd i planet. 
Z potoku rozmyślań wyrwały go wiwaty przy jego stole, gdy Oldman, Benjamin został skierowany przez Tiarę Przydziału do Slytherinu. Draco i Pansy dalej szeptali między sobą zawzięcie i w zasadzie nie miał z kim rozmawiać. Po prawej Vince i Greg przeżuwali wielkie kawały kurczaka, a Blaise był zajęty podrywaniem tej dziwnej, cichej Runcorn.
Kolejny dzieciak powędrował do Krukonów, Neville’owi zdawało się, że była to jakaś Snuff, Emilia, więc pewnie niedługo dotrą do końca. I rzeczywiście, ostatnich trzech uczniów zostało przydzielonych kolejno do Gryffindoru, Ravenclawu i znów Gryffindoru, a potem Tiara zamilkła i pojawiło się jedzenie. Zirytowany blondyn wbił widelec w kawałek kaczki i nalał sobie soku dyniowego. 
Tego też Neville nie pojmował, jak to jest, że Tiara przydzielała niektórych uczniów do domów, do których w ogóle nie pasowali. A gdy po sześciu latach tego niedopasowania w końcu wykazywali się jakąś jedną cechą charakteryzującą ich dom, wszyscy dookoła kiwali głowami z uznaniem i mówili: jaka ta stara czapka jest mądra, jaka wspaniała, jak widzi w człowieku coś, czego inni nie dostrzegają. I nikt nie pomyślał, że po sześciu latach człowiek może odnaleźć w sobie węża nie dlatego, że rzeczywiście ma go w głębi duszy, zwiniętego na dnie serca, a kawałek pomiętego materiału potrafi to z niego wyczytać już na początku, a dlatego, że codziennie obcuje z wężami i przejmuje ich pewne zachowania mimowolnie lub specjalnie, bo nie chce odstawać od grupy. 
Nie wiedział, co tak na niego podziałało, czy fakt, że Draco i Pansy nie chcieli mu zdradzić, co się kroi, a może to, że tak zmarzł i zmókł w drodze do Hogwartu, ale dalej nie mógł się pozbyć ciętych myśli krążących wokół Dumbledore’a i ceremonii. 
No bo co by było, drążył dalej Neville, gdyby jakiś dzieciak z rodziny mugoli się nie pojawił, bo na przykład się rozmyślił? Irytowało go też to, że Tiara pozostawiała im prawo wyboru, z czym sam zresztą się spotkał. Osobiście powiedział jej, że to ponoć ona jest tu od decydowania i nie powinna przerzucać odpowiedzialności związanej z podjęciem odpowiedniego wyboru na jedenastolatka, ale zanim zdążył dokończyć zdanie, ta stara czapka już wykrzyknęła „SLYTHERIN!” i jako pierwszy Longbottom w dziejach czarodziejów musiał zasiąść przy stole Ślizgonów. Pamiętał martwą ciszę, jaka wtedy nastała na sali i późniejsze grzecznościowe, wymuszone oklaski. Jednak zastanawiał się, co by było, gdyby powiedział jej wtedy, że wybiera na przykład Hufflepuff. Kto na jego miejsce trafiłby do Slytherinu, Macmillan? I czy w takim razie ktoś z tamtej trzydziestki mógł zostać przydzielony do nie tego domu, co trzeba, bo on, Neville, miałby taki kaprys? Albo może to on został błędnie skierowany do Slytherinu, bo jakiś inny durny dzieciak zabrał jego miejsce w Gryffindorze?
― Wstawaj ― dobiegł go głos z lewej strony i zorientował się, że wszyscy już odchodzą od stołów i kierują się do pokoi wspólnych. 
Miał nadzieję na dłuższą pogawędkę z Draco, gdy znajdą się w końcu w lochach, ale tam znów musiał czekać, aż Malfoy skończy z obowiązkami prefekta. Gdy wreszcie rozsiedli się w zdobionych fotelach przed gustownie rzeźbionym kominkiem, było już bardzo późno i Neville’owi kleiły się trochę oczy. 
― No więc czego chciałeś? ― spytał Draco, jak zwykle majestatycznie potrząsając grzywką. Jego zmanierowane ruchy niejednokrotnie irytowały nawet Ślizgonów, ale jak to się mówi: rodziny się nie wybiera. 
Wybiera ci ją Tiara Przydziału, pomyślał kąśliwie Neville. 
― Czego ja chciałem? To wy w trójkę, razem z Hermioną, chodzicie cały wieczór jak struci, szepczecie między sobą i z innymi prefektami i nic nie mówicie.
― Bo jeszcze jest za wcześnie, aby mówić o tym głośno. Te dzieciaki ― Malfoy machnął głową w kierunku dormitorium pierwszoroczniaków ― dopiero tu przyjechały i mają prawo do normalnego rozpoczęcia roku. Nauczyciele... MY zadecydowaliśmy, że z gorszymi wiadomościami zaczekamy do jutra. Już i tak to, że pierwszoroczniaki nie przypłynęły na ceremonię w łódkach... Gdyby coś takiego przytrafiło się nam i mój ojciec by się o tym dowiedział, wywróciłby Hogwart do góry nogami, bo jego syn został pozbawiony możliwości uczestniczenia w pełni tradycyjnym przydziale. Wiesz, Lucjusz i tradycje... 
― Dzieciaki nie płynęły na łódkach? Nie chcę brzmieć na nieczułego, nielojalnego kumpla, bo ty zawsze ślęczysz ze mną przez całą Noc Duchów i słuchasz moich smutków, a gdy skończy się nam Ognista Whisky, grasz ze mną w gargulki... Ale czy możesz skończyć swoje osobiste wynurzenia i w końcu powiedzieć mi, co jest grane? 
― Nie bez powodu dzieciaki nie mogły płynąć jeziorem. Dumbledore podejrzewa, że jest zatrute. Neville, ono jest czarne. 
― Przecież zawsze było ciemne.
― Owszem, gdzieś w głębinach bywało ciemno, ciemniej niż na brzegu, ale zawsze był to jakiś odcień zieleni czy niebieskości. Teraz woda jest całkiem czarna, na brzegu też, tam, gdzie powinna być niemal przezroczysta. Zresztą, daj spokój, zamiast analizować dokładny kolor jeziora na poszczególnych głębokościach, rozejrzyj się. Nie widzisz, co się dzieje w naszym pokoju wspólnym?
Neville podniósł wzrok, a jego uwagę przykuły zielonkawe lampy zwisające z sufitu. Spojrzał po znajdujących się w pokoju stołach i zgrabnych, rzeźbionych krzesłach, po czym wzruszył ramionami. 
― Serio tego nie widzisz? Co z ciebie byłby za szpieg! Przynosisz wstyd Slytherinowi. Tu jest sucho. 
I rzeczywiście, gdy Neville przyjrzał się ścianom, dotarło do niego, że nie widzi na nich zwyczajowych strużek wody, a w gardle drapie go jakoś dziwnie, jakby powietrze nie było tak wilgotne jak kiedyś. 
― No dobra, jest sucho. I co z tego?
― Zadaję się z gumochłonem ― załamał się Draco. ― Przypomnij mi w czerwcu, żebym tym razem nie marnował na ciebie połowy wakacji. I muszę też znaleźć innego Ślizgona, którego zabiorę na Mistrzostwa za dwa lata. Oglądane z miejsc w loży!
― I tak bym z tobą nie poszedł. Poza tym zbaczasz z tematu. 
― Ech... Nasz pokój wspólny i dormitoria zostały wzmocnione specjalnymi zaklęciami. Teraz już ani kropelka wody nie przeciśnie się do naszych lochów, bo inaczej padlibyśmy trupem szybciej, niż byś skończył mówić słowo „quidditch”. A woda w jeziorze nie tylko jest całkiem czarna, ale niedawno zaczęła też gęstnieć. 
― Zwierzęta i magiczne istoty...?
― Dumbledore podejrzewa, że wszystko jest martwe. Nie wiadomo. Na Salazara, Neville, nie wiem, czy to do końca do ciebie dociera, ale mamy na terenie Hogwartu coś, co zatruło całe jezioro. I sam staruch nie wie, co to za cholerstwo. 
― Nie mają nawet żadnych teorii?
― Na razie nie mają nic. Nie wiedzą więcej niż my, czyli tylko tyle, że najprawdopodobniej jest to jakiś rodzaj czarnej magii. Ale nie trzeba być niemal stuletnim magiem, żeby to wydedukować. Pans jest przerażona, ja zresztą też, bo Hogwart to przecież zawsze było bezpieczne miejsce. Nawet jak Czarny Pan był w pełni swojej siły, nie udało mu się tu dotrzeć. A to coś wdarło się do nas do środka, rozprzestrzeniło po całym jeziorze, powybijało wszystkie stworzenia żyjące w wodzie i dalej się rozwija. A my wciąż nie wiemy, co to ani jak się tu dostało. 
Siedzieli przez chwilę w ciszy. Po dzisiejszej uczcie Ślizgoni szybko porozchodzili się po dormitoriach. Gdyby nie to, że Neville był ciekawy, co tak przeraziło wszystkich prefektów, pewnie też już dawno leżałby w łóżku. Ale teraz nie był do końca pewny, czy dobrze zrobił, zostając. Serce ścisnęło mu przerażenie, gdy uświadomił sobie, w jak niebezpiecznej sytuacji się znaleźli. W kominku trzaskał ogień, chciałoby się powiedzieć, wesoło, ale na tle przed chwilą usłyszanych informacji odgłosy te wydawały się raczej niepokojące, jakby z horroru. 
― A co powiecie uczniom? 
― Mamy was uspokoić. No więc, Neville, oficjalnie cię uspokajam. Na teren jednego z najbezpieczniejszych miejsc na świecie wdarła się czarna magia, o której nawet sam Albus Dumbledore nie ma pojęcia, ale NIE MARTW SIĘ, to nic takiego. Przecież to jest jakiś idiotyzm! ― zirytował się Draco. ― Ja wiem, że jesteśmy Ślizgonami, oślizgłymi gadami urodzonymi do tego, żeby kraść, kantować i oszukiwać, ale czuję, że nawet mnie to ciężko przejdzie przez gardło, więc nie wyobrażam sobie, jak z tematem poradzą sobie Puchoni. Albo Gryfoni. Merlinie, jak oni się dowiedzą, to pewnie zaraz nałożą swoje szaty bojowe i bezmyślnie wszyscy na hurra wbiegną do tego jeziora, próbując bohatersko wziąć je szturmem...
Neville zaśmiał się pod nosem na to wyobrażenie. 
 ― Moglibyśmy zająć ich pokój wspólny. Wtedy mielibyśmy więcej miejsca, więcej prywatności w dormitoriach ― zauważył Neville. 
― Urządzilibyśmy w jednym z ich pokoi wielką bibliotekę ― rozmarzył się Draco. 
― Czasami brzmisz jak Hermiona.
― Nie obrażaj mnie!
― Skoro jesteśmy przy temacie nauki, nie mówiłeś mi, jak u ciebie z sumami. 
― Osobiście jestem rozczarowany. 
― Granger powiedziała dokładnie to samo. Użyła dokładnie tych słów ― roześmiał się Neville. 
― Ja jestem naprawdę rozczarowany. Niby mam dziesięć sumów, ale w tym jeden „zadowalający”. Ja! „Zadowalający”! I tylko sześć „wybitnych”. Ale nie bój się, z zielarstwa, z którym mi tak pomogłeś, dostałem „powyżej oczekiwań”, więc twoja nauka nie poszła na marne. 
― To dobrze, bo już Susan mnie w tym temacie zirytowała. 
Jak się okazało po chwili rozmowy, chłopcy mieli chodzić dalej razem nie tylko na zielarstwo, ale też na zaklęcia, obronę przed czarną magią, numerologię i astronomię, z których Draco dostał same „wybitne”. 
― Hej, czyli będziesz ze mną na wszystkich zajęciach. Do ilu owutemów będziesz podchodził? Bo pewnie na tych pięciu przedmiotach twój plan się nie zamyka?
― Nie, jeszcze eliksiry i transmutacja, również „wybitne”. Niby mógłbym też kontynuować starożytne runy i historię magii, bo dostałem „powyżej oczekiwań” z obu, ale weź usiedź u Binnsa kolejne dwa lata. A runy nie są już tak cenionym przedmiotem jak kiedyś, czyli właściwie marnowałbym czas dla papierka. A jak wiesz, mam nowe postanowienie...
― ...Chciałeś powiedzieć: teorię dorobioną do kolejnych porażek...
― ...i nie będę już podejmował działań mających na celu wyłącznie pokonanie w czymś Granger ― dokończył Draco, sztyletując Neville’a spojrzeniem. 
― Gdybym nie wiedział, że to tylko puste słowa tłumaczące fakt, że się poddajesz, bo wiesz, że i tak jej nie prześcigniesz i żal ci czasu, to bym ci nawet pogratulował. Powiedziałbym tak: Draco, gratuluję ci, że w końcu po sześciu latach doszedłeś do czegoś w tym swoim gadzim życiu. 
Przekomarzali się jeszcze przez chwilę, a potem wstali i skierowali do dormitorium. Neville kładł się już do łóżka, gdy zauważył, że Draco się gdzieś wymyka. Na jego pytające spojrzenie Malfoy odpowiedział sucho:
― Chciałem skoczyć jeszcze do Pans. 
― Przesiedziałeś z nią cały dzień, dajże dziewczynie spokój. 
Przez chwilę w dormitorium panowała głęboka cisza, aż w końcu Draco odezwał się dziwnie chłodnym głosem: 
― Zaręczyłem się ostatnio z Pans. Czeka nas aranżowane małżeństwo. 
Neville zamarł i dziękował Merlinowi, że jego twarz była ukryta w cieniu baldachimu, bo miał duże trudności z zamknięciem ust. Draco chyba nie spodziewał się żadnej odpowiedzi z jego strony, bo wyszedł bez pożegnania i zamknął za sobą cicho drzwi. 
A Neville dalej siedział z otwartymi ustami, zaś w jego głowie panował istny chaos: bo Draco był zaręczony, bo to była Pansy, bo to było takie dziwne i nienormalne, bo już pierwszego dnia Malfoy wybrał spędzenie wieczoru z nią, bo do Neville’a zaczęło docierać, że tuż nad głową ma kilka tysięcy litrów czarnomagicznej trucizny, od której dzieli go tylko czar bardzo starego człowieka, a jego przyjaciel, który był przy nim od sześciu lat, teraz siedzi u Pansy i to ją pociesza, i od teraz zawsze tak będzie. 
Od kiedy pamiętał, taki układ był idealny i jedyny do zaakceptowania: z jednej strony on i jego trójka przyjaciół z różnych domów, istne hogwarckie żywiołaki, a z drugiej strony on i jego przyjaciel Draco. Tamci wypełniający jego czas spędzany poza lekcjami i pokojem wspólnym, ten ― będący przy nim w typowo ślizgońskich chwilach. A teraz to miało się zmienić, bo dziwaczni rodzice Malfoya stosowali głupie zasady jak ze średniowiecza, traktując swojego jedynego syna jak jakąś polityczną kartę przetargową, dzięki której można zarobić i się odpowiednio ustawić. Zaś przyjaciel zachowywał się, jakby zaręczyny przed osiągnięciem pełnoletniości należały do czynności tak powszednich jak wzejście słońca czy oddychanie. 
Neville zdawał sobie sprawę z tego, że nie postrzega wszystkich rzeczy w typowo ślizgoński sposób. Wychowywał się wśród Gryfonów, którzy wiecznie wbijali mu do głowy swoje idealistyczne poglądy, nadzieję na lepszy świat i akceptację dla szlam. Wiedział, że nigdy w pełni nie stanie się tak do szpiku kości oślizgły jak Draco czy Pansy, którzy od dzieciństwa byli pojeni wyrachowaniem, zaradnością i przebiegłością, zamiast bezwarunkową miłością dla każdej żyjącej istoty i obowiązkiem niesienia bezinteresownej pomocy wszystkiemu stworzeniu. 
Czasami nie mieściło mu się w głowie, jak to możliwe, że od sześciu lat dalej się przyjaźnią i że Draco rzeczywiście go znosi, mimo ciągłych niby to żartobliwych uwag, że ma już dość. Neville bał się, że pewnego dnia blondyn rzeczywiście nie będzie już chciał się bratać z takim upośledzonym Ślizgonem, zwykłą namiastką prawdziwego węża. I w zasadzie wiedział od dawna, że kiedyś zostanie sam i fakt, że to dzieje się właśnie teraz, nie powinien być dla niego niczym zaskakującym, ale...
Przed chwilą był jeszcze tak zmęczony, że oczy zamykały mu się w drodze do łóżka. A teraz leżał, wpatrywał się w dach baldachimu i miał wrażenie, że już nigdy nie da rady zasnąć, bo niemal najważniejsza cząstka jego poukładanego świata została mu zabrana. Jego wzór ślizgonowatości. Ktoś, kto nieodmiennie i niezawodnie od sześciu lat wskazywał mu kierunek. Mówił, jaki ma być i jak ma żyć. 
I nie wiedział, czy teraz, bez tej części, sobie poradzi. 
Czy Tiara dobrze wybrała.

17 komentarzy:

  1. Konstruktywny komć za
    3...
    2...
    1...
    TA TIARA PRZYDZIAŁU <3333333333!

    OdpowiedzUsuń
  2. Matulu w niebiosach, mało co straciłam całego komcia, ale pierwszy raz Blogspot mi go bezczelnie nie skasował. Jestem w szoku. Zanotowano - przestać pisać komcie w formularzu, tylko popisywać w Wordzie, jak cywilizowany człowiek.
    Na wejściu do Wielkiej Sali - na wejściu? Strasznie potocznie. Przy wejściu?
    aby udzielić odpowiedzi przezroczystemu jak zwykle Binnsowi - to "jak zwykle" też bym sobie podarowała. Bo o ile Neville mógłby się obawiać/spodziewać zmian w kadrach, to nie mógłby się spodziewać, żeby Binns nagle został materialny ;).
    musiał zakładać, że paru uczniów na pewno odpadnie starcie. - "na starcie".
    Zapomniałam o tym wspomnieć przy poprzednim rozdziale, ale wszelkie "och", "ach" i "ech" nie zapisuje się przez samo h, tylko ch. "Oh" to zapis angielski.
    kominku trzaskał ogień, chciałoby się powiedzieć, wesoło, ale na tle przed chwilą usłyszanych informacji odgłosy te wydawały się raczej przerażające, jakby z horroru. - ja wiem, że ze względu na usłyszane info, ale co nagle w trzaskaniu ognia brzmiało tak, że włosy stawały mu dęba? Brakuje mi czegoś :p.
    Albo Gryfoni. Merlinie, jak oni się dowiedzą, to pewnie zaraz nałożą swoje szaty bojowe i bezmyślnie wszyscy na hurra wbiegną do tego jeziora, próbując bohatersko wziąć je szturmem...
    Neville zaśmiał się pod nosem na wizję biegnących, rozwrzeszczanych Gryfonów wpadających po kolei w czarną truciznę i zabijających się z uśmiechem na twarzach.
    - nie uważasz, że to jest jakby... może nie tyle co powtórzenie informacji, ale wywołanie u czytelnika drugiego wyobrażenia? Bo za pierwszym razem fajnie wyobraziłam sobie powstanie Gryfonów szarżujących na spotkanie z taflą jeziora, z różdżkami wycelowanymi w najdrobniejszą falę, a potem... musiałam to sobie wyobrazić drugi raz, nieco inaczej, tym razem z innej perspektywy (a po co mi dwie?). Nie lepiej po prostu "Neville zaśmiał się pod nosem na to wyobrażenie?"
    Powiedziałbym tak: Draco, gratuluję ci, że w końcu po sześciu latach doszedłeś do czegoś w tym swoim gadzim życiu. - no dopsz, jeszcze trochę takich tekstów i raczej się do niego przekonam, ale daj mi czas, bo początek tego rozdziału był trudny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ ten Neville... męczący. Zgryźliwy, kąśliwy, marudny, wiecznie narzekający na wszystko, co poza jego kontrolą, niby cyniczny, ale pokładający zbyt wielką wiarę w cały system rozdzielania do domów... Bo z jednej strony krytykuje go od góry do dołu, a z drugiej jakby nie jest w stanie oddzielić funkcjonującej samotnie jednostki od grupy. Bo sam bierze i wkłada wszystkich do jednego worka - Gryfoni koffajo , bezwarunkowa miłość, akceptacja i tęcza, MOTYYYYLKI!, nieważne, jakie pochodzenie, a Ślizgoni od dziecka wyrachowani, przebiegli i dodaj coś jeszcze, żeby byli idealnie mhrocznie tru. Strasznie go to trapi, jakby podział zwykłych szkolnych domów miał zadecydować o całym jego późniejszym życiu (jeżeli pozwoli, żeby zadecydował, to owszem, pewnie zadecyduje), jakby to, jaki był jako jedenastolatek, nie mogło się zmienić, jakby faktycznie nie uważał się za samodzielną, ewoluującą jednostkę, a część systemu, z którego nie będzie mógł się wyrwać. Strasznie to przeżywa (owszem, nawet ciekawe przemyślenia, jak już się przełknie całą tę nastoletnią buntowniczą otoczkę), zapętlił się w swoim sposobie myślenia i jakoś nie potrafi przestać podążać wydeptanym szlakiem. Bo od jego myślenia wcale nie jest tak daleko do prychnięcia, machnięcia ręką i stwierdzenia, że całe te domy to jedna wielka bujda na resorach i nic więcej ;'). I podoba mi się to, że tym tonem zdecydowałaś się zamknąć rozdział - podkreśliłaś, że Neville faktycznie się tym przejmuje, że faktycznie spędza mu to sen z powiek i często zajmuje jego myśli, a nie tylko raz, na pokaz, żeby mieć coś ciekawego do powiedzenia. Zresztą złożyło się to na ciekawe zagranie, doceniam :').
      Rzadko się to zdarza, ale przyznam, że strasznie interesuje mnie cały ten pomysł z zatrutym jeziorem. Jezioro to zawsze był mój najukochańszy element Hogwartu - latem można było pomoczyć stopy, nawet popływać, Wielka Kałamarnica ratowała dzieciaki, które wypadły w łódki, a głębiej, głębiej pod powierzchnią mieszkały fascynujące trytony tworzące kolonie, cywilizacje... No i fakt, że statek Durmstrangu wyłonił się z jeziora oznacza, że musi być jakoś podziemnie połączony jakimiś kanałami (więc teraz - czy zatrute wody roznoszą się i poza Hogwart? potencjalny sposób na to, żeby informacje wreszcie rozprzestrzeniły się poza mury szkoły) z innymi źródłami wody. A teraz... to wszystko jest martwe. (No weź może dopisz, że Wielka Kałamarnica zwinęła macki i jakoś się uratowała, co? Okrutniku). Skoro wszystkie potterowskie wielkie wydarzenia nie miały miejsca, jak pisałaś w zakładce, może to z nimi jest powiązana ta zagadka? Z kryjącym się w rurach bazyliszkiem, z potężną liczbą akromantul? A może faktycznie ktoś na terenie Hogwartu, jakiś wysłannik Voldzia, sobie poważnie pogrywa i chce obalić Dumbledore'a, żeby móc zająć się Neville'em? W ogóle chcę zaznaczyć, że dialogi zdradzające te informacje były bardzo fajnie napisane, strasznie podobało mi się to, jak szybko Neville (jak już zajarzył) wyskoczył do pytania o magiczne stworzenia, a odpowiedź Malfoya tak... depcząca wszelkie me nadzieje ;P.
      Mam dzikie pytanie - ile masz już napisane? Chyba gdzieś wspominałaś, że beta sprawdza ci dwa rozdziały na tydzień, więc mam nadzieję, że więcej. Bo faktyczne cotygodniowe odcinki byłyby świetne, spokojnie dałoby się radę nadążyć za fabułą i nie pozapominać po drodze co ważniejszych szczególików i rzuconych mimochodem informacji, których tropem można by samemu spróbować rozwiązać zagadkę. (No bardzo lubię gdybać, no!).
      Wątek aranżowanego małżeństwa... No dobrze, dam ci jakiś kredyt zaufania. Zwykle w opkach jest to strasznie marginesowo traktowane i jest to li i wyłącznie narzędzie fabularne, żeby spiknąć postaci/wytworzyć jakiś przyprawiający o wywracanie oczami dramat w stylu Mody na Sukces, więc mam nadzieję, że jakoś konkretnie to sobie ogarniesz. Przynajmniej tyle, że cyniczność Neville'a na coś się przydała, chłopak doszedł do fajnych wniosków, których zwykle w opkach brakuje. I tak trzymać!

      Usuń
    2. To potoczne? Ja często mam problem z oddzieleniem potocznych zwrotów od tych, które nie są aż tak wyszukane, ale można je użyć w opku. A mam w głowie nawet czyjeś słowa "od razu na wejściu rzuciło mi się w oczy trolololo", więc na pewno tak się mówi, ale nie wiem, jak tam z kolokwialnością.

      W sumie ten Binns jak zwykle przezroczysty miał być takim psztyczkiem, no bo on rzeczywiście przecież nie stanie się materialny, ale skoro to niezauważalne, to rozważę ten temat. :D

      Rozwinę myśl z kominkiem. :)

      Nigdy tak nie patrzyłam na to, że dubluję wyobrażenie. Może dlatego, że moje wyobrażenie było od początku jedno, nie pomyślałam o możliwości, że komuś wyobrazi się inaczej. I masz rację, trochę narzucam moją wersję.

      Właśnie to chciałam pokazać: że szesnastolatki czasami takie są (ba, czasami ja taka jestem!), zwłaszcza te, od których rodzina wymaga innego i dom wymaga innego. Wtedy nieciężko o hipokryzję w zachowaniach i pretensje do innych, że cię szufladkują, a robienie do samo im. To strasznie rozdarty dzieciak z rodzicami takimi, jakich ma. A ja sama widzę to po moich znajomych z rodzin lekarskich czy prawniczych, jak bardzo cisną swoje dzieci dla własnych ambicji. A tu, w świecie HP, ambicjami właśnie była ta przynależność domowa. Ron, który bał się, że jako jedyny nie trafi do Gryffindoru... :,)

      Mam już połowę (około), sto stron, które ulegają ciągłej zmianie, póki nie lądują tu, wtedy uznaję, że jest to wersja ostateczna i jak coś spier.doliłam, to trudno, odratuję w drugiej wersji bądź wezmę pod uwagę przy innym opku. Aśka też nie wydała książki Harry Potter i Kamień Filozoficzny wersja 2 odkrzaczona z moich głupich błędów logicznych, więc sądzę, że nie będę na tym etapie wprowadzać już znaczących poprawek pt. rozdział drugi staje się ósmym, a do pierwszego dokładam nowe pięć tysięcy słów.
      Tak, rozdziały planowo będą co tydzień. Miały być w poniedziałki, ale ja zwykle umieram w poniedziałki, więc przetransportowałam to na niedzielę.

      Nie, aranżowane małżeństwo... Hshshs, w ogóle mi nie potrzebne pairingowo, luzik. ^^ Po prostu uważam, że tradycja ta na sto procent przetrwała wśród rodzin, które tak panicznie do kultywowania konserwatywnych zwyczajów podchodziły.

      Usuń
  3. Nie będę się dzisiaj rozpisywać. Po ponad pięciu godzinach wkuwania greckich zabytków okresu archaicznego w liczbie ponad stu, to co prezentujesz jest wprost pożywką przywracającą mój mózg do normalnego funkcjonowania. Namiastką relaksu i masażu dla moich szarych komórek i neuronów. Dziękuję bardzo :P.
    Konkrety: bardzo, bardzo na plus idzie to, że masz nowy pomysł i to jaki fajny. Już się nie mogę doczekać, co ty szykujesz z tym jeziorem ;). Kolejna rzecz bohaterowie, tacy inni niż w książce, ciekawi. Neville jeszcze mnie nie kupuje (to jestem takim Ślizgonem, ale nie Ślizgonem, musi mnie jeszcze do siebie przekonać), ale strasznie polubiłam Draco. Aaa aranżowane małżeństwo, lubię takie motywy, liczą tutaj mocno na fajny wątek poboczny. I te rozmyślania, co by było gdyby, w ogóle odnośnie tego jak to wszystko działa, Tiara etc. Co do minusów, nie ma takich, żeby mi się je chciało wypisywać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz! Miło mi, że poprawiłam dzień, bo taki jest też mój cel w pisaniu tego opka, żeby było lekkim odprężeniem. :)
      Bo Nev to taki zakompleksiony pseudoślizgon. Ja go polubiłam dopiero wtedy, gdy go narysowałam tu z boku i wyszedł mi taki z przytępym wzrokiem i jednym okiem za dużym, bo wygląda jak taka sierota życiowa i... no on taką sierotą rzeczywiście jest. :)
      Cieszę się, że przypadł też do gustu cały proces myślowy Nev'a, że nie zamęczyłam za bardzo jego zrzędzeniem.
      A jakby Ci się kiedyś nudziło, bardzo chętnie też posłucham o minusach, bo ja może tak masochistycznie, ale z tych części komci cieszę się zawsze najbardziej, bo pomagają mi pracować nad tekstem. XD
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  4. Heeej, to znowu ja!
    Widzę, że robisz akapity tabem. :v Akapitów nie robi się tabem (nie wiem, czy używasz worda, czy open office'a, ale akapity robi się w ustawieniach).
    „Jej okurzona czerń kontrastowała z szmaragdową szatą McGonagall (...)” Ze szmaragdową.
    „Skoro próba ta była taka ciężka, Dumbledore, jako niegłupi czarodziej, musiał zakładać, że paru uczniów na pewno odpadnie starcie.” Na starcie.
    „Jawiło mu się to jako rzecz równie abstrakcyjna, jak ten mugolski film, który pokazała mu kiedyś Hermiona, gdzie ludzie zbudowali wielką budkę z metalu, która kształtem trochę przypominała połowę parówki, po czym wystrzelili ją w niebo. I Hermiona powiedziała, że mugole tak bez problemu wysyłają te budki w kosmos i do środka wsadzają ludzi. 
    Że oni robią to naprawdę
    Wolne żarty.” Omg hahahhaha kocham ten rozdział za ten fragment, hahahaha.
    Na brodę Merlina! Mam wrażenie, że przeczytałem ten rozdział na jednym wydechu!
    (Nie wiem dlaczego czytanie na telefonie czyni tak kolosalną różnicę... Ale ważne, że się podobało. :3)
    Mam trochę mieszane uczucia co do tego rozdziału. A raczej do całego opka... tak jakbym nie wiedział, z której strony powinienem je ugryźć.
    Bo z jednej strony mamy tutaj parodię i wyciąganie nieścisłości, jakie pojawiły się w oryginalnej serii (ja to tak odebrałem, czytając przemyślenia Neville'a odnośnie pierwszoklasistów).
    Z drugiej strony to zaaranżowane małżeństwo kojarzy mi się z parodią opek.
    A z trzeciej ta intryga o zatrutym jeziorze... mega mnie wciągnęła. Podoba mi się. Bardzo mi się podoba. Jestem na tak. Chylę czoła.
    Ogólnie to twoje opko kojarzy mi się z twórczością Ariany Gryf, której jestem ogromnym fanem. :D Życzę weny i czekam do następnej niedzieli na rozdział!
    Dodaję do Polecanych i daję symbolicznego suba. :D
    I zostawiam SPAM. :v huehuehueheuhee

    Buźka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie robię akapitów tabem. :) Jest specjalny kod na akapity w szablonie, tak samo na większą niż standardowa interlinię. Nie wiem, skąd ten wniosek. :)
      Dziękuję za wskazanie błędów!
      Moje opko to przede wszystkim kupa śmiechu, gryź je jak chcesz. Ma rozluźnić mnie, mojego 10-letniego brata, dla którego je piszę, i przy okazji Was, czytelników. :D
      Cieszę się, że dalej Ci się podoba i dziękuję za wszystkie pochwały!
      Zajrzę do Ciebie, jak wrócę z pracy. :)

      Usuń
    2. Stąd wniosek, że kopiowałem fragmenty rozdziału do office'a (zawsze piszę komcie w edytorze tekstu) i skopiowały mi się z akapitem, więc myślałem, że robisz je tabem. Dobra, mój błąd.
      ❤️

      Usuń
  5. No i kolejny rozdział za mną :)
    Nadal nie jestem pewna, czy kupuję taką wersję Neville'a, bo muszę szczerze przyznać, że na chwilę obecną tylko mnie drażni. Muszę się przekonać do Ślizgona, który nie jest Ślizgonem, i myślę, że troszkę to potrwa.
    Nieodmiennie jestem jednak zachwycona Twoim style. Czyta się szybko, lekko i przyjemnie. Prawdziwa pożywka dla duszy :)
    Pozdrawiam gorąco
    Nox

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ha, ha! Już komuś dziś mówiłam, że to świetna sprawa - czytać komcie czytelników. Nawet zwykła informacja, kogo kto lubi jest super. :) Tym bardziej, że dzięki temu wiem, czy przesadzam z kreacją, czy nie i czy w ogóle ludzkie te moje gnojki. ;)
      Dziękuję za komcia! <3
      Pozdrawiam!

      Usuń
  6. Hmm... do końca nie wiem co myśleć :p Ale bardzo mi się podoba i wciąga. Po prostu trzeba się uwolnić od swojej wiedzy o bohaterach z sagi, bo to w zasadzie zupełnie inna historia :)
    Z tą ceremonią przydziału i równym podziałem uczniów to takie trochę naciągane mi się wydaje... skąd ten pomysł? Było tak naprawdę? I skąd akurat czterdziestka? Wydawać by się mogło, że to zależy po prostu od demografii. Swoją drogą, gdyby na każdym roku było czterdziestu uczniów to w całym Hogwarcie uczyłoby się na raz zaledwie 280 osób. Zawsze jakoś miałam wyobrażenie, jakby było ich więcej :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic naciąganego, informacje z Pottermore, słowa JKR :) Jestm nawet ukazana lista 40tki z pierwszego roku Harry'ego ;)

      Usuń
  7. Hej.
    To mój pierwszy komentarz tutaj, jak pewnie widzisz, dlatego witam cię serdecznie etc, etc...
    Od dawna miałam się zabrać za tego bloga, bo mnie intrygował i wreszcie znalazłam pięć minut na pierwsze dwa rozdziały.
    Nie będę wypisywać błędów ortograficznych, bo zauważyłam, że ktoś już to zrobił :D. Poza tym nic nie znalazłam, ale to już inna kwestia.
    Przede wszystkim rozkminy nad Tiarą przydziału sprawiły, że sama zaczęłam to rozkminiać. Kto powiedział, że było tylko 40 uczniów? Wydaje mi się, że o niczym takim nie słyszałam. Aczkolwiek wyobrażenie sobie Dumbledore'a chodzącego z wykrywaczem szlam jest piękne.
    DLACZEGO DRACO JEST FAJNY. DLACZEGO JEST TAK ZUPEŁNIE INNY NIŻ W KSIĄŻCE. I najważniejsze: D L A C Z E G O, DO CHOLERY, ZACZYNAM GO LUBIĆ?!
    Ta czarna maź jest interesująca.
    Mam pytanie: co się stało z Voldkiem? Skoro rodzice Neville'a żyją, to on nie wyparował, tak? O co w takim razie chodzi?
    Poza tym... Neville w Slytherinie. Eeeee... nie pasuje mi to. Po prostu. Jemu też, to dobrze.
    Ok, wiem, że bardzo to wszystko spójne, ale piszę to w autobusie, więc moja uwaga wciąż jest rozpraszana przez awanturujące się moherki.
    Pomysł z rozdzieleniem ich do czterech różnych domów jest świetny, ale MÓJ XD.
    Piszę opowiadanie (beznadziejne w porównaniu do tego) w którym główni bohaterowie też się tak rozeszli. Tematyka inna, bo Nowe Pokolenie, ale jednak rzuciło mi się to w oczy.
    Pozdrawiam
    Okej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Cię również, cieszę się, że wpadłaś. :)
      Błędów ortograficznych? Nie rozumiem, od początku nie było w tekście ortografów. Były literówki i kwestia zapisu "oh" po angielsku, chociaż w sumie PWN już powoli "oh" dopuszcza, ale błędów ortograficznych nie było. Dbam o poprawność tekstu, więc takich rzeczy u mnie nie znajdziesz i nie rozumiem skąd ta sugestia.

      Rozkminy nad Tiara są wynikiem listy 40 uczniów, którą stworzyła Rowling. Materiał pochodzi z potterhead. :) Jej założenie było takie, że w każdym domu była 10 uczniów, 5 chłopców i 5 dziewczynek. Są nawet zdjęcia z jej oryginalnych zapisków i ego, jak wymyślała uczniów z roku HP imiona. <3
      Cieszę się, że wizja Albusa z wykrywaczem szlam Ci podpasowała. <3 Mam czasami takie dzikie wyobrażenia i miło wiedzieć, że mogą rozbawić. :)

      Generalnie z racji tego, że ja nie lubię ekspozycji, czekam na odpowiedni moment przekazania koniecznych info na temat Volda. W razie czego możesz ewentualnie zajrzeć do zakładki "o opku", która dość sporo wyjaśnia.

      Nie wiem, czy ostatni komentarz to żarcik, czy coś spinkowo sugerujesz.

      Usuń
  8. Cześć.
    Nie wiedziałam, gdzie powinnam napisać, więc postanowiłam to zrobić w miejscu, w którym skończyłam czytać (prawie, bo liznęłam początek trzeciego, no ale...).
    Od razu może powiem, że zwyczajnie nie jestem jednak w stanie ocenić Twojego opowiadania. Byłam pełna nadziei, że mi się uda, bo zapowiadało się naprawdę genialnie, ale okazuje się, że takie zdeptanie kanonu nie jest dla mnie.
    Takie wywrócenie wszystkiego, co dobrze mi znane, to dla mnie zbyt wiele. W pierwszym rozdziale całkowicie zniszczyłaś dla mnie Hermionę, nad czym chyba ubolewam najbardziej, robiąc z niej... nawet nie wiem, jak ją opisać. Neville to nie Neville. Jedyne, co bardzo mi się podoba, to kreacja Draco, ale to nie wystarcza, bym miała dać radę z jedenastoma kolejnymi rozdziałami.
    Zwyczajnie męczyłam się przy dwóch rozdziałach, więc przy wszystkich czas oceny by się jedynie przeciągał. Tym bardziej, że połowa tego rozdziału to dziwaczna rozkmina Neville'a nad wyborami Tiary i motywacjami Dumbledore'a, która zwyczajnie sprawiła, że zwątpiłam w to, co czytam. Pisanie tej oceny byłoby dla mnie katorgą, bo oceniłabym Cię niesprawiedliwie przez moje (jak się okazało) nielubienie niekanoniczności. Tobie źle by się czytało ocenę, w której ciągle bym na coś narzekała, a to wszystko trwałoby pewnie tak długo, że obie straciłybyśmy cierpliwość. Dlatego nie widzę w tym sensu.
    Chciałabym się dowiedzieć, o co chodzi z tą czarną wodą z jeziora, ale denerwuje mnie każda nienevillowata odzywka Neville'a.
    Bardzo Cię przepraszam, że tak wyszło. Włochate wraca do Wolnej Kolejki. :(

    Pozdrawiam (i ponownie przepraszam!),
    Kakaem
    krytyka-dla-odwaznych.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń