(c)
Szablon wykonany przez Renfri przy pomocy: 1, 2, 3, 4.
Zapraszam na drugie opowiadanie: DROGA DO CIEBIE

ROZDZIAŁ TRZECI


Tak jak Neville się domyślał, największa panika na wieść o truciźnie z jeziora nie wybuchła wcale wśród najmłodszych, którzy nie rozumieli jeszcze wagi problemu. Większy strach dostrzegł w oczach uczniów dopiero piątego i szóstego roku, gdy po chwili zaczęło docierać do nich, co wisi nad ich głowami. Jedynie siódmoroczniacy stali z niewzruszonymi minami, jakby nie usłyszeli słów wypowiedzianych przez prefektów. Neville zastanawiał się, jak to możliwe, że Ślizgoni i Puchoni nie zostali jeszcze przeniesieni w inną część Hogwartu i uznał, że albo to oni wyolbrzymiali problem, albo to Dumbledore go nie dostrzegał lub też był tak ślepo przekonany o swojej potędze, że uważał za wystarczający środek ostrożności jedno rzucone na jezioro zaklęcie ochronne przerywające rozprzestrzenianie się trucizny.
Neville już drugiego dnia zajął się więc pisaniem listu do rodziców, w którym żalił się na dyrektora. Wiedział jednak, że i tak nie przyniesie to niczego konstruktywnego: w końcu byli oni wielkimi fanami Dumbledore’a, a przez ich dom przewijali się jedynie Gryfoni i Puchoni, bo oczywiście każdy Ślizgon to poplecznik Voldemorta. Neville’a drażniło to stereotypowe podejście do absolwentów Slytherinu, utrzymujące się na porządku dziennym nawet tyle lat po tajemniczym zniknięciu Tego-Którego-Imienia-Ponoć-Nie-Wolno-Wymawiać. Przecież wiele rodzin stojących po złej stronie nawróciło się i wiodło od tamtej pory przykładne życie! A należy pamiętać, że każdy popełnia błędy. Nie wierzył, że ci święci Gryfoni nigdy nie zrobili niczego głupiego. Całe dzieciństwo był karmiony opowieściami Harry’ego o wyczynach Huncwotów z lat ich młodości i już na tej podstawie mógł stwierdzić, że to kółko wzajemnej nienawiści nakręcało się między innymi przez tym podobne głupie dowcipy. Nie dziwił się na przykład, że Snape tak nie znosi Harry’ego i jego ojca, skoro za ich czasów w Hogwarcie nie robili niemal niczego innego, tylko gnębili biednego chłopca, który zawinił jedynie pochodzeniem i przynależnością domową. We czwórkę na jednego to prosta sprawa, tchórze!
Dlatego Neville’owi ciężko było znieść dobrą znajomość jego rodziców z Potterami, nie mógł przecież dorosłym ludziom wytknąć, że ich zachowania przyprawiają go o mdłości, są bowiem przykładem bezsensownego okrucieństwa bezmyślnych dzieciaków. Dziękował więc Merlinowi, że przynajmniej Harry nie wyrósł na kolejnego bezmózgiego kawalarza i choć rzeczywiście przejął po ojcu zamiłowanie do dowcipkowania, nigdy nie przekraczał granicy dobrego smaku. 
Jedynym plusem częstych wizyt Potterów w ich domu była właśnie jego przyjaźń z Harrym, która ciągnęła za sobą niemalże siostrzane relacje z tą małą rudą kulką nieszczęść, Susan. Rodzice Gryfona i Rudej poznali się bowiem za sprawą jej ciotki, która przez pracę w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów wplątała się w dość bliską znajomość z Huncwotami, łatwo się domyślić z jakich powodów. Dzięki temu z ręką na sercu mógł powiedzieć, że wspominał wczesne lata swojego życia bardzo kolorowo, nie to co te dzieciaki z czystokrwistych rodów, chowane prawie że w tajemnicy przed światłem słonecznym. Draco często opowiadał mu, jak nudne i samotne było jego dzieciństwo, wypełnione jedynie nauką, skrzatami domowymi i białymi pawiami jego matki. Neville był wdzięczny, że jego spotkało coś wręcz kontrastowego: wiele lat pełnych żartów Harry’ego i rozczulającego nierozgarnięcia Susan.
Niezależnie od problemu z trucizną i uczucia niepokoju, jakie zagościło wśród uczniów, pierwsze dni w Hogwarcie wyglądały bardzo chaotycznie: układanie planu, wprowadzanie zmian, zajęcia organizacyjne... W porównaniu do poprzednich lat, Neville’a zaskoczyła ilość prac domowych, które były im zadawane już na pierwszych lekcjach. Dla porównania na zielarstwie w zeszłym roku na lekcji organizacyjnej profesor Sprout przez pół godziny olewała uczniów i razem z Neville’m zachwycała się nad systemem obronnym jego nowego nabytku, mimbulus mimbletonii, którą dostał w poprzednie wakacje od rodziców — na zachętę, żeby dobrze zdał sumy. W tym roku zaś nie dał rady zamienić nawet słowa z opiekunką Puchonów przed zakończeniem zajęć, bo gnała z materiałem na łeb na szyję i fukała na niego zirytowana, gdy tylko próbował zagaić rozmowę. Całą godzinę spędzili na sadzeniu wrzeszczących żonkili na różne sposoby i analizowaniu zmian, jakie zachodziły w ich fazie wzrostu w zależności od warunków hodowli. A jako pracę domową mieli napisać na ten temat piętnastocalowe(!) wypracowanie na następne zajęcia, a te przecież odbywały się już za dwa dni. Chłopak nie miał zielonego pojęcia, kiedy znajdzie czas na naskrobanie czegoś, co usatysfakcjonuje go poziomem. 
Gdy więc w środę po obiedzie szedł między grządkami do cieplarni numer trzy i ściskał urodzony poprzedniego dnia w wielkich bólach zwitek papieru, na którym zawarł swoje teorie na temat tych krzykliwych drani, odczuwał jednocześnie dumę z powodu dobrze wykonanego zadania (przynajmniej taką miał nadzieję), ale i strach: jaką pracę domową wymyśli Sprout tym razem, skoro do następnych zajęć pozostało pięć dni, z czego dwa to weekend? Wypracowanie na dwa jardy? 
Wyszedł z zamku na lekcję trochę przed czasem i okazało się, że jest jedynym uczniem w pomieszczeniu. Zajął więc miejsce przy stanowisku jak najbliżej biurka profesor Sprout, mając nadzieję, że kobieta zjawi się przed lekcją i uda im się trochę poplotkować o roślinach. Wypakował z torby podręcznik ― „Mięsożerne drzewa świata” ― a także gogle ochronne i gumową osłonę na głowę. Właśnie wciągał na ręce bordowe, połyskujące rękawice ze smoczej skóry, które wybłagał u rodziców podczas zakupów na ulicy Pokątnej w zeszłym tygodniu, gdy usłyszał przytłumiony głos profesor Sprout:
― Co on sobie myślał, sugerując, że uważam całą sprawę za zabawę! ― Kobieta brzmiała na bardzo zdenerwowaną. Neville zamarł w trakcie wciągania rękawicy i nadstawił uszu. ― Przecież wiem, jak poważna jest sytuacja.
― Musisz jednak przyznać, że w tym, co mówił, było trochę racji. ― Chłopak miał wrażenie, że skądś zna drugi głos dochodzący zza drzwi cieplarni, ale nie mógł skojarzyć, do kogo należy. Może gdyby tak przysunął się bliżej wejścia...
― Ciekawa jestem, jaki byłbyś mądry, gdybym zabrała uczniom różdżki na czas twoich zajęć! Co byś wtedy mówił! Czego był w stanie ich nauczyć! Jak on w ogóle śmiał choćby pomyśleć, że nie doceniam powagi sytuacji! A ty – jak możesz go bronić?!
― Pomono, ale musisz zrozumieć... To ze względów bezpieczeństwa...
― Na Merlina, chcą mi odciąć wszystkie cieplarnie! Co takiego mam zrozumieć? Że pozbawią mnie narzędzia pracy i miłości mojego życia? Wiesz, co to jest, Remusie? 
A więc to był Lupin! Neville dał sobie mentalnego kopniaka za to, że nie rozpoznał jego chrapliwego głosu i tego służalczego tonu. Przecież wilkołak nie raz odwiedzał jego rodziców podczas czwartkowych spotkań z herbatką organizowanych dla miłośników dwurożców. 
― To jest trzepotka. Kwitnie raz na sto lat. Widzisz kwiat na jej czubku? ― dopytywała Sprout. Ślizgona dziwił jej ton; zamiast ciepłej nuty, tak charakterystycznej dla jej osoby, słyszał rozdrażnienie. Brzmiała wręcz atakująco, gdy tak co chwilę naskakiwała Lupina pytaniami. ― Czy domyślasz się, ile lat zajęło nam hodowanie jej tutaj w idealnych warunkach, żeby kiedyś w końcu uczniowie mieli okazję zobaczyć na własne oczy, jak wygląda jej kwiatostan? Czy wiesz, jak ciężko zdobyć nasiona tej rośliny? I to nie jedyny tak cenny okaz, który tu posiadamy. A Dumbledore chce to wszystko zaprzepaścić! I w dodatku puszcza mimo uszu oszczerstwa tego idioty!
Zapadła chwilowa cisza, coś stuknęło, jakby wywróciła się jedna z doniczek. Sprout zaklęła szpetnie, po czym kontynuowała: 
― Lupin, brałam udział w walkach przeciwko Sam-Wiesz-Komu, więc nikt mi nie będzie ubliżał, mówiąc, że traktuję jakiekolwiek zagrożenie jak zabawę. Zwłaszcza to, które dotyczy moich podopiecznych. Widziałam, jak ludzie ginęli, Remusie. Dowiedziałam się, że mój Ronny nie żyje, przewracając się o jego martwe ciało. Widziałam więcej śmierci niż ty i twoi Huncwoci razem wzięci, nieważne, jak dzielnie i jak dużo walczyliście. Żaden smarkacz, choćby był nauczycielem Hogwartu, nie będzie mi więc sugerował, że nie doceniam powagi sytuacji. Ale jestem też profesorem zielarstwa i jest mi zwyczajnie żal, że nie ma innego sposobu, że nikt nawet nie próbuje tych maleństw ochronić… ― głos jej się załamał. 
Na zewnątrz znów zrobiło się cicho. Do Neville’a dotarło, że nauczyciele nie mają zielonego pojęcia, że siedzi tu w środku. Bał się, jak zareagują, gdy go zobaczą. Rozważył schowanie się pod ławką i siedzenie tam, aż wejdą pierwsi uczniowie, ale jeśli jakimś cudem profesor Sprout jednak go zauważy, wchodząc do cieplarni, na pewno domyśli się, że podsłuchiwał. A tak, może istniała jakaś szansa, że wyjdzie z całej sytuacji żywo... Bił się z myślami, nie mogąc się zdecydować, co zrobić. 
― Remusie, idź już. Muszę przygotować się do zajęć, a zaraz przyjdą dzieciaki. 
Neville wrócił szybko na palcach spod drzwi do swojej ławki i zamarł, gdy usłyszał, jak nauczycielka zielarstwa wchodzi do cieplarni. Postanowił udawać niezwykle zajętego podręcznikiem o mięsożernych drzewach, zaczął więc z pasją wertować opasłą książkę. Skurczył się w sobie i w napięciu oczekiwał reakcji nauczycielki na jego obecność. Gdy w końcu odważył się spojrzeć na Sprout kątem oka, zauważył, że przygląda mu się podejrzliwie, jakby zastanawiając się, czy coś słyszał. Niczego jednak nie powiedziała, tylko zacisnęła usta i podeszła do swojego biurka. 
A więc Dumbledore planuje nałożyć jakieś zaklęcia ochronne, które mają objąć tylko sam zamek, bez cieplarni... Czyli wszystkie jego ukochane rośliny, ba, jego nauka do owutemów... Jak to możliwe, że mag tak potężny nie był w stanie wymyślić rozwiązania, które nie zaprzepaszczałoby kariery uczniów szkoły, w której pełnił funkcję dyrektora?! Powinien dbać o dobro i interesy swoich uczniów, a nie — lekceważyć niebezpieczeństwo, które ze względu na bliskie sąsiedztwo z jeziorem nieustannie groziło Ślizgonom, a teraz jeszcze niweczyć plany na przyszłość i rozwój części swoich podopiecznych! Neville oburzył się postawą Dumbledore’a. Nigdy nie darzył stronniczego dyrektora przesadną sympatią, ale jego ostatnie decyzje wprost frustrowały i doprowadzały go do szału. 
― Dzień dobry, Longbottom ― fuknęła Sprout, wyrywając go z zamyślenia. Chłopak odpowiedział jej pospiesznie i zganił się w duchu, że tak niegrzecznie się zapomniał. 
Nie wiedział, jak ma się zachować. Normalnie już zaczęliby dyskutować na temat jakiegoś nowego odkrycia nauczycielki lub Neville’a, ale teraz, przez podsłuchaną przez chłopaka rozmowę, panowała między nimi niezręczna cisza, która gęstniała z chwili na chwilę. Chłopakowi zaczęły pocić się dłonie, nie potrafił patrzeć na profesorkę dłużej niż przelotnie. Atmosfera w pomieszczeniu robiła się nie do zniesienia, aż w końcu Ślizgon doprowadzony do granic wytrzymałości wybąkał: 
― Napisałem wypracowanie o wrzeszczącym żonkilu. 
― Nie wątpię, Longbottom, bo była to praca domowa na te zajęcia ― odparła sucho Sprout, po czym, gdy zauważyła nietęgą minę ucznia, dodała już cieplejszym tonem: ― No, przynieś mi je tutaj, a ja pokażę ci w międzyczasie, co nam wczoraj zakwitło... Domyślasz się, co to może być? 
Neville bał się udzielić poprawnej odpowiedzi, żeby Sprout nie uzyskała tym samym stuprocentowego potwierdzenia, że słyszał jej rozmowę z wilkołakiem, więc wydukał głupio:
― Nie... Może... Hm, fruwokwiat?
Nauczycielka popatrzyła na niego jak na wariata, jakby nie dowierzając, że ktokolwiek mógłby uznać kwitnięcie tak pospolitej rośliny za coś fascynującego. 
― Nie, Longbottom. Trzepotka. Chodź popatrzeć.
Poszedł za nią posłusznie. Patrzył, jak kobieta chybocze się na boki, drepcząc zabawnie, a potem staje w rogu sąsiedniej cieplarni i pochyla się nad czymś, mrucząc zadowolona. Wychylił się zza jej fałd i wręcz oniemiał zachwytu, gdy jego oczom ukazał się zapowiedziany kwiat. Płatki korony, lekko odchylone w górnej części do zewnątrz, były jednolicie fioletowe, ale pokrywał je jakby perłowy pyłek koncentrujący się u nasady. Zaś spomiędzy księżycowych pręcików wyłaniało się najpiękniejsze znamię, jakie miał okazję oglądać do tej pory: trójdzielne jak u tulipana, ale każda końcówka skręcała się, robiąc zawijas jak sprężyna. 
― ...a zasadził je u nas drogi, poczciwy Beery ― mówiła Sprout. 
Chyba część jej wypowiedzi nie dotarła do Neville’a, który ledwo panował nad swoim ciałem. Potrafił tylko stać i patrzeć na ten istny cud natury, prawdziwe dzieło sztuki. Otwierał i zamykał usta, próbując coś powiedzieć, ale z jego gardła wydobywały się tylko kompromitujące jęki. W końcu pokręcił głową, jakby chciał czemuś zaprzeczyć, i wymamrotał ledwo dosłyszalnie:
― Ale jak... Jakim cudem...
― Pewnego dnia drogi Herbert udał się do Zakazanego Lasu i tam ponoć udało mu się natrafić na trzepotkę, której odciętą rozmnóżkę zasadził w naszych cieplarniach. Przysięgał, że nie był pod wpływem Felix Felicis, ale średnio mu wierzę ― zaśmiała się nauczycielka. Gdy chłopak otrząsnął się z pierwszego szoku, dostrzegł, że kobieta mimowolnie cały czas głaszcze ceglastą donicę, w której zasadzona została trzepotka. 
― Przecież to jest niesamowite! Piękne! – niemal wykrzyknął, gdy udało mu się odzyskać głos.
― Tak. Trudno będzie się z nim rozstać. 
― Yyy... Co? O czym pani mówi, pani profesor. ― Neville próbował udać zdziwienie. W takich momentach dokładnie rozumiał, czemu Draco często czepiał się jego fatalnej gry aktorskiej. Była to standardowa ślizgońska umiejętność, której nigdy nie udało mu się nabyć. 
― Nie wysilaj się, Longbottom. Wiem, że wszystko słyszałeś. ― Sprout zmierzyła go dziwnym spojrzeniem, jakby wciąż nie podjęła decyzji, czy się na Neville’a złościć, czy rozważyć możliwość przyznania, że nie może go winić za wcześniejsze przybycie na zajęcia. ― No, a teraz zakładaj rękawice i gogle ochronne. Gumowa osłona nie będzie dziś potrzebna.
Ślizgon zdziwił się tak nagłą zmianą tematu, ale gdy obrócił się za siebie, dostrzegł, że przez drzwi pierwszej cieplarni przeszedł już Draco, trzymając pod rękę Pansy, a za nimi wturlała się Millicenta. Chłopaka zaskoczył widok tej ostatniej, bo o ile wiedział, że Milli zielarstwo lubi, nawet bardzo, o tyle po prostu nie podejrzewał, że uda jej się zaliczyć suma na coś powyżej „zadowalającego”. A tu taka niespodzianka. Wrócił na swoje miejsce i posłusznie dokończył nakładanie rękawic. 
Draco i Pansy usiedli, jak się spodziewał, wspólnie przy jednym stanowisku, więc Buldstrode położyła swoją torbę na stole obok niego. Chłopak westchnął w duchu i wzdrygnął się mimowolnie na wizję ciągłego pomagania i poprawiania jej podczas zajęć. A to go niewątpliwie czekało i zbliżało się nieuchronnie coraz większymi krokami wraz z każdym kolejnym uczniem wchodzącym do cieplarni. Nie mógł jednak przy reszcie domów okazać pogardy Ślizgonce, a tak z pewnością zostałaby odczytana jego chęć współpracy z kimś innym. Zresztą nie wyobrażał sobie Millicenty robiącej cokolwiek przykładowo z tą zniewalającą blondynką z Gryffindoru, Roper, albo jeszcze lepiej, z tym kujonem, Macmillanem.
Gdy nie znalazł satysfakcjonującego wyjścia z sytuacji, wzruszył ramionami i zajął się lekcją. Przyjrzał się uważnie miniaturowemu drzewu, które stało przed nim na małym podeście. Według „Mięsożernych drzew świata”, które znał już na pamięć (i podejrzewał, że z dość dużą skutecznością potrafiłby wyrecytować dowolny rozdział tej książki przebudzony w środku nocy nawet wspak) był to mały okaz łapaka kąśliwego, spotykanego głównie na terenach bagiennych w północnej Kanadzie. 
Liście łapaka przypominały trochę przerośnięte żabie kończyny, a na szczycie każdego gadziego palca znajdowała się jeszcze mała, czerwona przyssawka. Neville czytał, że nieostrożni czarodzieje w wyniku starcia z tą rośliną najczęściej trafiali do szpitala Świętego Munga lub ― w skrajnych warunkach terenowych ― decydowali się na samodzielną amputację zassanych kończyn, bowiem jakakolwiek teleportacja w tym stanie groziła śmiertelnym rozszczepieniem. Katusze towarzyszące wypadkom z łapakami równały się ponoć z bólem wynikającym z naruszenia rdzenia magicznego. Poprawił więc swoje rękawice ochronne i upewniwszy się, że nie ma w nich nawet najmniejszej szczelinki, przez którą łapak mógłby dosięgnąć jego skóry, zabrał się do roboty. 
Cała zabawa z tym drzewem sprowadzała się do odpowiedniego podejścia do korzeni. Dlatego troskliwie złapał chropowaty pień i uniósł łapaka do góry, aby ostrożnie zdjąć plastikową osłonkę. Jego oczom ukazały się małe, wijące nitki przywodzące na myśl rozedrgane mysie ogony. 
― No, dalej, Milli ― zachęcił koleżankę, ruchem głowy wskazując korzenie. ― Musisz tylko je delikatnie pogłaskać tuż przy nasadzie, na pewno czytałaś o tym w książce...
Millicenta wyciągnęła niepewnie dłoń w ich kierunku, ale wzdrygnęła się i odsunęła tuż przed ich dotknięciem. Jej podbródki zafalowały wściekle, gdy wykrzywiła usta w wyrazie obrzydzenia i zacisnęła szczelnie oczy, jakby samo patrzenie na korzenie łapaka budziło w niej lęk pomieszany z odrazą. Neville, nie chcąc tracić czasu na jej humory, zarządził szybką zamianę ról. Teraz to dziewczyna przytrzymywała pień, a on miał gmerać u jego nasady. Przyglądał się z obawą, jak dziewczyna mocno zaciska tłuste palce na biednym, cienkim drzewie, ale jeśli miało im to sprawnie pójść, łapak będzie musiał to jakoś przeboleć. 
Już po chwili zauważył wyraźną zmianę w zachowaniu rośliny: przyssawki na zakończeniach pozamykały się i pokryły cienką, zieloną błonką, a liście przykurczyły i zwiędły, odsłaniając mu drogę do małych, żółtawych kuleczek. Wciąż gładząc korzenie jedną ręką, drugą delikatnie chwycił owoce i zebrał je do dość sporej, ceramicznej misy, która pomagała zachować ich właściwości lecznicze.
― Ale to jest obrzydliwe ― stwierdziła Millicenta, wskazując na korzenie. 
― Może nie wygląda to przyjemnie, ale w dotyku są bardzo miłe. Jakby trochę puchate —próbował pocieszyć dziewczynę i uśmiechnął się do niej sztucznie. 
― Uee, nic mi nie mów ― zaryczała i wzdrygnęła się. Tłuszcz na jej ciele falował jeszcze dobrą chwilę. ― Teraz jeszcze bardziej kojarzą mi się ze szczurami, fu. 
Neville zaczął zastanawiać się, jak Buldstrode poradzi sobie na owutemach, skoro już łapak budził w niej obrzydzenie, ale uznał, że to nie jego sprawa. Złapał ponownie pień rośliny i delikatnie wsunął korzenie w osłonkę, po czym odstawił drzewo na bok. Na jego ustach cały czas gościł szeroki uśmiech. Mógłby się tym zajmować cały dzień, nic go tak nie odprężało jak opiekowanie się roślinami. 
Rozejrzał się po klasie, chcąc zobaczyć, jak idzie praca innym: Harry oczywiście siedział z Weasleyem, a że przy rudym idiocie iloraz inteligencji Pottera zmniejszał się dwukrotnie, ich współpraca z łapakiem nie wyglądał najlepiej. Nie radzili sobie nawet mimo siedzącej obok Hermiony, która łypała nienawistnym wzrokiem na Weasleya i wyraźnie nie była skora do pomocy. Pewnie ten mistrz taktu znowu nieudolnie próbował ją podrywać. Neville rozumiałby jego zachowanie, bo Granger była naprawdę atrakcyjna, jak się jej człowiek przyjrzał (a raczej: jak udało się człowiekowi dojrzeć jakieś kształty spod jej swetrów i burzy włosów), gdyby nie fakt, że z tego, co Ślizgonowi było wiadomo, od prawie roku ten dureń umawiał się z Brown. 
Sama Hermiona, jak zawsze, radziła sobie świetnie. Siedziała w parze z Terrym Bootem, więc praca szła im dużo sprawniej niż Neville’owi i Millicencie. Krukonka ze skupioną miną wyciskała już sok z żółtych kwiatów łapaka, a Terry przytrzymywał szklany dzban, do którego spływał miodowy płyn. 
― Panie Longbottom, no żebym akurat pana musiała pośpieszać ― zaperzyła się profesor Sprout, stając tuż za nim. ― Nie obchodzi mnie, czy się pan zakochał, ale proszę przestać wpatrywać się tak w pannę Granger i wrócić do pracy. 
Neville zmieszał się słowami nauczycielki, potrząsnął głową, wlepił wzrok w owoce łapaka kąśliwego i już do końca lekcji nie rozglądał na boki. Uwaga kobiety mocno ubodła jego dumę. Chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się, żeby profesor Sprout musiała go pośpieszać lub zaganiać do pracy. Czuł, że uszy i policzki palą go ze wstydu, a czerwony rumieniec rozlał się po wychudłej twarzy. W ramach rekompensaty za swoje żenujące zachowanie, po skończonych zajęciach zgłosił się do zmagazynowania soku, który miał zebrać od uczniów, którym udało się pozyskać go z kulek. Jak się okazało, jednak nie wszyscy sobie z tym tematem poradzili: na przykład Harry’ego i Weasleya dzisiejsze zadanie przerosło. 
Gdy wrócił ze Ślizgonami do lochów, odetchnął z ulgą, czując przyjemny, kojący chłód bijący od ścian. Przejechał dłonią po kamieniu i natychmiast się zrelaksował. W cieplarniach zawsze panował straszny ukrop, a poza tym niedzielna ulewa w niecałe dwa dni odeszła w niepamięć, a na jej miejsce do Hogwartu zawitało słońce, które z każdym dniem grzało coraz mocniej, jakby lato się zbliżało, a nie kończyło. 
Na kolacji w Wielkiej Sali nadal wrzało od rozmów na temat jeziora. Jak można się było domyślić, niektórzy uczniowie dostrzegli w nowej sytuacji okazję na biznes i postanowili przyjmować zakłady, co takiego spowodowało zatrucie wody. Nikogo nie zdziwiła więc wzmożona umysłowa aktywność, zauważalna szczególnie wśród młodszych dzieciaków, które zaczęły się prześcigać w wymyślaniu coraz to dziwniejszych teorii na temat tajemnicy skrywanej przez wodną głębinę. Jeden ze Ślizgonów na trzecim roku, młody Malcolm Baddock, postawił galeona na swój genialny pomysł, o którym właśnie opowiadał z zapałem kolegom:
― Według mnie na dnie jeziora wyrosła zmutowana czyrakobulwa, a gdy Wielka Kałamarnica w nią wpłynęła, strzyknęła w nią — trach, ciach! — swoim atramentem i nastąpiła kolejna mutacja, która zatruła całe jezioro!
― A czy to nie przypadkiem ośmiornice strzelają atramentem? ― spytała z ironicznym uśmiechem na ustach Astoria Greengrass, włączając się do rozmowy rok młodszych współdomowników. Na jej słowa Baddockowi zrzedła mina. 
― O nie, mój galeon... ― zajęczał Malcolm i zaczął uderzać czołem w blat stołu. 
Po kolacji, zanim zdążył wrócić do lochów, zaczepiła go Hermiona, ściskając w ręku pomiętą gazetę. Włosy miała bardzo potargane, szatę krzywo zapiętą i ogólnie sprawiała wrażenie niezwykle przejętej.
― Czy ty zaglądałeś do Proroka? ― zapytała lekko pretensjonalnie. Neville’owi przyszło do głowy, że gdyby Draco i Hermiona dowiedzieli się, jak wiele mają ze sobą wspólnego w kwestii codziennych gestów, dobierania słów czy nawet tonu wypowiedzi, strzeliliby w siebie samobójczą Avadą. O ile by to było możliwe, oczywiście. 
― Nie, moja najdroższa przyjaciółko. Znaczy się, rano coś tam wertowałem, ale nie pisali nic ciekawego, więc zapewne mówisz o wydaniu wieczornym. 
― Oczywiście, że tak. Uważasz, że czekałabym do wieczora z tak ważną informacją? ― W jej głosie słychać było nutę irytacji spowodowaną powolną dedukcją Neville’a. Wyciągnęła gazetę w jego kierunku i wskazała palcem na dół strony drugiej. ― Spójrz, tutaj!
<klik!>
Neville popatrzył na swoją przyjaciółkę i gdy zobaczył jej wyczekujące spojrzenie, jeszcze raz przeleciał wzrokiem po krótkim artykule w poszukiwaniu tego, co aż tak ją podekscytowało. W końcu poddał się i spytał niepewnie:
― Taaak...? 
― Neville, czy ty rozumiesz, co to oznacza? — naskoczyła na niego. — Możemy wziąć udział w walce o prawa tych biednych stworzeń! Być jak sufrażystki, działać, pisać postulaty, wspomóc w protestach...!
― Eee... Tak. Tylko nie wiem, co to sufrażystki, ale tak. 
Hermiona załamała ręce, widząc rażący brak entuzjazmu u przyjaciela i przypomniała mu, że muszą niedługo odwiedzić Hagrida, bo rozpoczął się nowy rok szkolny, a oni jeszcze się z nim nie przywitali. Zaproponowała sobotę po obiedzie, na co Neville przytaknął. 
― Wydaje mi się, że on się na nas obraził ― zmartwiła się dziewczyna i zmarszczyła czoło, jakby się nad czymś zastanawiała. 
― Przecież to było oczywiste, że chodzimy na jego zajęcia z czystej grzeczności.
― Wiesz, jaki jest Hagrid, zawsze robi sobie nadzieję. Choć z tego, co udało mi się dowiedzieć, aż siedemnaście osób zapisało się na jego zajęcia owutemowe. Mógłby przestać marudzić, to i tak więcej niż na wróżbiarstwo czy runy. 
— Draco słyszał, że ponoć dąsał się w rozmowie z McGonnagall, że na jego zajęcia zapisało się tyle samo uczniów co na mugoloznastwo. Trzeba przyznać, że gdyby prowadził lekcje umiejętniej, pewnie spotkałby się z większym zainteresowaniem. 
— A właśnie, możesz mi przy okazji zdradzić, skoro już rozmawiamy, co się dzieje między Malfoyem i Pansy? ― Hermiona zmieniła temat. 
Nagle Neville spochmurniał, a jego fantastyczny humor spowodowany popołudniowym zielarstwem gdzieś prysł. Patrzył tępo pod nogi i milczał uparcie. Poczuł, że coś zaciska się w jego żołądku i wciąga go od środka, jakby jakimś cudem liść łapaka kąśliwego dostał się do jego brzucha i zasysał do wewnątrz. 
― Neville, wszystko w porządku? ― zmartwiła się dziewczyna i położyła mu dłoń na ramieniu, chcąc okazać chłopakowi wsparcie. 
Gdyby percepcja Ślizgona nie była zaprzątnięta smutkiem, jej odważne posunięcie zostałoby nie tylko odnotowane, ale i rozgłoszone na pół Hogwartu. Hermiona bowiem należała do osób panicznie strzegących swojej prywatności i unikających kontaktu fizycznego jak ognia. Susan niejednokrotnie śmiała się, że Krukonka zachowuje się, jakby miała wokół siebie fortecę, zaś Harry przyrównywał życie przyjaciółki do egzystowania w przezroczystej kuli chomika.  Teraz jednak Ślizgon był tak zaprzątnięty Malfoyem, że ledwo zauważył jej dotyk. 
― Tak, tak, jest w porządku. ― Zmusił się do lekkiego uśmiechu. ― A wiesz, nic takiego, Draco i Pans są zaręczeni, chyba od miesiąca. Dowiedziałem się w niedzielę wieczorem. 
Hermiona wytrzeszczyła na niego oczy ze zdziwienia, ale szybko się zreflektowała i zaproponowała, że mogą do ciszy nocnej gdzieś się zaszyć i porozmawiać przy kubku gorącej czekolady, którą podkradliby skrzatom z kuchni. Chłopak jednak potrząsnął głową, podziękował za propozycję i powlókł sam do lochów. Zanim wszedł do dormitorium i rzucił się na łóżko, miał okazję zobaczyć jeszcze, jak Draco i Pansy dają w pokoju wspólnym popis oblizywania swoich migdałków, siedząc na jego ulubionym fotelu. Zastanawiał się, czy Draco robił to umyślnie. 
Kiedy ostatnio, jeszcze w wakacje, pojechał na wizytę do Dworu Malfoyów, ten tleniony idiota nadskakiwał mu, jakby miał do niego interes życia. A teraz, niecałe cztery tygodnie później, ostentacyjnie olewał Neville’a i zabawiał publicznie z tą mopsicą, kiedy tylko mógł, jakby kogokolwiek interesowało, z jaką częstotliwością przysysają się do siebie w czasie wolnym. Neville nie rozumiał, jaki cel Dracon widział w takiej publicznej manifestacji i bardzo go to denerwowało.
Chłopak złapał się na tym, że nie potrafi już wzbudzić w sobie pozytywnych uczuć do Parkinson, a przecież przez pięć lat żyli obok siebie w dobrych stosunkach. Co prawda pojawiała się w jego życiu raczej jako przyjaciółka Dracona, ale czasami też przysiadała się do niego sama, gdy Malfoya gdzieś wywiewało. I nie była głupia. Z tego, co Neville słyszał, zdecydowała się na kontynuację aż sześciu przedmiotów na poziomie owutemowym. Często też śmieszyły go jej elokwentne żarty i kąśliwe uwagi, które rzucała niby od niechcenia. W ogóle była z niej taka równa babka… 
A teraz miał ochotę zrobić coś, nawet zabić, żeby odczepiła się w końcu od jego Malfoya. 
I zniknęła z tego durnego Hogwartu. 
A najlepiej to żeby zamknęli ją w Azkabanie, o.

19 komentarzy:

  1. Aw, czyżby nasz drogi Neville był zazdrosny o Draco? Słodkie. <3 Z czymś bardziej konstruktywnym wrócę później, obiecuję. ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz!
      No jest, jest zazdrosny... W ogóle strasznie kusił mnie tu wątek slashowy, ale powiedziałam sobie, że nie mogę. Może kiedyś, w odległej przyszłości, ale jako dodatek. :)

      Usuń
    2. O nieeeee, nie będzie slashu? ;c Naprawdę nie będzie?Tak naprawdę-naprawdę? Ogólnie, Twoje opowiadanie jest jednym z najlepszych, jakie do tej pory czytałam. Całokształt jest świetny. Postać Neville'a strasznie mi się tu podoba. <3 W ogóle wszystkie postacie są takie wyraziste, dopracowane. I Draco bardzo mnie tu intryguje; zawsze go lubiłam, ale w ficzkach często przesadzają z jego kreacją, albo robiąc z niego klasycznego bad boy'a, albo casanovę. A on mimo wszystko był normalnym chłopakiem! Na tyle normalnym, na ile się w jego przypadku dało. XD No i zmiana kanonu też poszła Ci świetnie. Czuję się zupełnie tak, jakbym czytała książkę. :D Zastanawiam się, co się dzieje, że Dumbledore zakłada te wszystkie bariery ochronne, zaklęcia. Ciekawe to. :) Nadal ubolewam (pewnie będę jeszcze przez jakiś czas płakać po kątach) za brak tego slashu. :/ Ale będę czekać na ten dodatek! Przesyłam duuuużo weny, ściskam Cię mocno i pozdrawiam serdecznie! <3

      Usuń
    3. Hej, bardzo się cieszę, czytając tak ciepłe słowa. :) Łechtasz moje ego! :P
      Starałam się właśnie, żeby Draco nie był przesadzony. Mam nadzieję, że uda mi się ten obraz utrzymać, choć czeka mnie kilka ciężkich scen z jego udziałem. :)
      Tajemnica jeziora będzie się z każdym rozdziałem rozwijała, tak więc potrzymam w ciekawości jeszcze trochę. :D
      Nie sprawiaj, że brak slashu będzie cięższy, niż jest teraz! :P Ale nie chcę tego opka ograniczać wiekowo, więc musiałam z tego zrezygnować. :(

      Ściskam również i w niedługiej przyszłości przydrepczę do Ciebie (już nawet wstępnie zajrzałam, brokat odwaliła kawał niezłej roboty z Twoim szablonem!). :*

      Usuń
  2. Uwielbiam <3
    I w sumie na tym mogłabym zakończyć, ale po co xd Dobra Neville przekonuje mnie do siebie, bo ma pasję i w ogóle. Mam dzisiaj problem z wysławianiem się. Krytyka Huncwotów, nie sądziłam, że się tego w życiu doczekam. Draco wyrażający uczucia :o nadal nie mogę wyjść z szoku. Co Ty kombinujesz z tą jego zazdrością? xd Brawa dla Hermiony za działalność społeczną i biedny Ron :p. Nie wiem co jeszcze napisać, poza tym, że oczywiście liczę na dodatek :P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, hej! Dziękuję za komentarz! (Notabene muszę do Ciebie też zajrzeć, ale miałam ostatnio za dużo na głowie, a widzę, że masz nowy rozdział. :c)
      Pasja Neville'a przysporzyła mi sporo kłopotów, najbardziej kwestia trzepotki i sposobu jej rozmnażania, ale na szczęście logistycznie wsparła mnie koleżanka, więc jakoś ma to ręce i nogi. :D
      Och, czyżbym spotkała przeciwniczkę Huncwotów? :D
      Co do Draco, to nie uważasz, że Harry trochę demonizował w swoich opisach jego osoby? Draco, nawet stricte kanoniczny, mógł być wredny i okrutny, ale poza tym był też normalnym chłopcem, a Harry opisywał go mocno stronniczo. Malfoy na pewno miał kogoś, przed kim się otwierał, przynajmniej początkowo (potem, przy sprawie z Albusem, rzeczywiście się już mocno zamknął na wszelkie pogaduszki, ale to raczej zrozumiałe). :) Chciałam pokazać w tym opku Ślizgonów właśnie w trochę innym świetle. W końcu, mimo tej całej Joaśkowej dramaturgii i robienia z nich potworów, to zwyczajne dzieciaki.

      Usuń
    2. Miałam chwilę i nad tym sobie myślałam, zamiast słuchać na zajęciach :P. I w sumie masz rację. Domy Aśki były mocno zamknięte, Tam się po prostu miało cechy danego domostwa, jak nie od początku to potem i tak wychodziły. Zresztą trójka główny bohater i jego przyjaciele byli Gryfonami, i zawsze tylko postrzeganie innych domów z ich perspektywy. A ciekawe co sobie taki przeciętny Krukon myślał o na przykład Gryfonach, Puchonach. Miałam się rozpisać, ale mi nie wyszło. Pamiętaj o dodatku! :D

      Usuń
    3. Oj, dodatek na pewno nie w tym tygodniu. :P

      Usuń
  3. nie mógł przecież dorosłym ludziom wytknąć, że ich zachowania przyprawiają go o mdłości - zachowania przyprawiają? Czyli nadal zachowują się tak, że mu się chce rzygać? Czy chodzi o dawne zachowania? Bo z jednej strony wątpię, że po tych wszystkich latach zachowywaliby się równie bezmyślnie i dziecinnie, a z drugiej... druga to w sumie dłuższy temat i chyba nie ma co wnikać :D.
    Dla mnie za dużo tych wspominek o tłuszczu. Rozumiem, gdyby to była postać, którą mamy potępiać całokształtem, ale Neville'a nie odrzuca jakoś sam charakter Milicenty, tylko jej podejście i... wygląd. Słuchanie o tym, jak podbródki jej drżą, tłuszcz faluje i nie wiadomo co jeszcze, jakoś mnie zniechęca, nie dlatego, że mnie te wzmianki obrzydzają same w sobie, a dlatego, że mnie to odpycha od postaci Neville'a. Strasznie małostkowy podczas lekcji swojego ukochanego przedmiotu, czy nie?
    Od jego Malfoya? Jakoś nie spodziewałam się tu wątku romantycznego, nie wiem. Po prostu uznawałam, że Neville jest mocno do Dracona przywiązany platonicznie, jak najbardziej można być zazdrosnym o konsumujące tony czasu miłostki przyjaciół, o to, że jednak partner zwykle jest priorytetem itepe... Mam nadzieję, że nie planujesz slashu, wydawało mi się, że to nie tego typu historia.
    Wybacz, że nie dostajesz rozbudowanego komcia, chyba już na dziś wyczerpałam swoje możliwości komciatorskie :'). Może uda mi się z siebie coś wykrzesać pod następnym.
    dzban, bo którego spływał miodowy płyn. - do którego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest, ogólnie rozdział był taki trochę przejściowy, mam rację? Chodzi mi o to, że jest tutaj garstka informacji potencjalnie ważnych (pomijając te faktycznie ważne, rzecz jasna, jak podsłuchanie rozmowy), ale potencjalnie też służących za takie nadanie historii tego feela typowego dla Jo - perypetie dzieciaków podczas lekcji, zarysowanie nastrojów między bohaterami (Hermiona - Ron, Neville - Pansy), zarysowanie wątku pewnie pobocznego (gnomy ogrodowe; co prawda strasznie mi się to skojarzyło z walką o wolność skrzatów domowych - jestem ciekawa, kiedy Hermiona połączy tematy?), taka codzienna codzienność trochę :').

      Usuń
    2. Tak, dalej te zachowania przyprawiają go o mdłości. Wiesz, to superpoważny Neville, nie może odpuścić sobie narzekania i frustrowania się zachowaniami Huncwotów. I serio, uważasz, że po tylu latach by spoważnieli? Spójrz na Snape'a i Syriusza w kanonie, może i Syriusz już nie odwala typowo huncwockich żartów, no ale lata w Azkabanie robią swoje. Niemniej ich docinki chyba nie świadczą o powadze, bardziej właśnie o bezmyślności i dziecinności. A przy wersji rzeczywistości, w której Huncwoci są dalej razem... No nie widzę przesłanek ku temu, by sądzić, że jakkolwiek spoważnieją. :,)

      Neville zwraca uwagę na tuszę i nieporadność Milli właśnie ze względu na bycie na zielarstwie, które kocha ponad życie. On nad każdą roślinką trzęsie się jak nad dzieckiem. Dlatego właśnie tym bardziej jest małostkowy i zwraca uwagę, czy Milli roślinkę odpowiednio łapie czy nie. Cieplarnia to jego świątynia, gdzie powinno być estetycznie i idealnie. A gdy przychodzi taka Milli, która nie ma gracji w swoich ruchach i dotyka jego roślinek tak bez ostrożności... Dopiero potem, gdy na siłę każe sobie nie zwracać na to uwagi, udaje mu się zrelaksować.

      Nie, nie planuję slashu, choć tak mnie kusi. ;___; Ale wtedy zrobiłyby się ograniczenia wiekowe, których nie chcę. Więc będzie jedynie platonicznie, no. Znaczy no, kto chce, to się tam zawsze będzie dopatrywał, ja też się dopatruję i muszę sobie kaganiec zakładać na palce, ale tak jak piszesz - to nie tego typu historia. Kiedyś ktoś gdzieś napisał, że nie wszystkie wątki, które autorowi rodzą się w głowie, powinny być bezmyślnie wrzucone w opko i choć bardzo mnie ten temat nęci, pozostanie poza tą historią i wrzucę ewentualnie jako dodatek i... to raczej po zakończeniu, żeby nie mącić. :,)

      Dokładnie! To rozdział przejściowy, ładnie to nazwałaś. Ogólnie całość planuję zrobić w tempie takim Joaśkowym, tak więc cieszę się, że jak na razie się udaje. :)

      Usuń
    3. Ah, no i dziękuję za wypatrzenie błędu! <3

      Usuń
    4. Syriusz siedział w Azkabanie te x lat (tak popularny cytat, a nigdy nie pamiętam, ile dokładnie), więc po nim wydoroślenia spodziewać się nie mogę, tam nie miał warunków na rozwój personalny :P. A Snape to też taki sobie przykład, bo to zgorzkniały, cyniczny palant, który nie dostał tego, czego chciał, przez co wyżywał się na dzieciach, a potem prowokował Syriusza. A ja myślę, że nawet razem spoważnieliby bez problemu, przynajmniej niektórzy (Syriusz pewnie nah, bo go nie lubię, więc nie dostępuje u mnie tego zaszczytu). Remus był w miarę ogarnięty od początku, James miał Lily, która pewnie by go utemperowała. Ich żarty w dorosłości na pewno nie polegały na prześladowaniu przegrywów życiowych w miejscu pracy :P.

      Usuń
    5. Remus, prawda, ogarnięty był od początku, ale pamiętaj, że żarty któregokolwiek z nich zawsze były zaliczane na poczet Huncwotów. A ja też nie twierdze, że James męczy współpracowników, ale choćby Harry'ego (co przykładowo jest nawet w rozdziale czwartym, zapraszam <3). Mnie tam James się kojarzy z moim tatą, który - niby poważny, ma pod sobą ludzi i w ogóle na co dzień w garniturku - kiedyś, gdy mój brat miał trzy lata, posadził go przed "Obcy kontra Predator" i się dziwił, czemu mały ma koszmary przez tydzień. XD A moja mama właśnie jest taka temperująca jak Lily. Tak więc mam w domu chodzący, żywy przykład, że nigdy nie dorośleje się do końca. :D

      Usuń
  4. Czytam ten rozdział na raty i nie moge skonczyc xD ehh te rozjazdy

    OdpowiedzUsuń
  5. Hihi
    Witam po długiej przerwie!
    Stęskniłem się za twoim opkiem. <3
    Postaram się żeby komcie były wystarczająco długie i zrehabilituję tym swoją wielodekadową nieobecność.

    Zacznę od tego, że nie lubię komentować tekstów, które uważam za dobre, bo nigdy nie wiem, czego mogę się przy nich uczepić. Coś mi wpadnie w oko podczas czytania, ale to takie "pierdoły".

    Nie wiem czemu trójki nie mogłem zmęczyć, nie jest w żaden sposób gorsza od reszty, a mimo to czytałem ją na raty i jakoś nie mogłem się do niej przekonać, a pozostałe części czytałem jednym tchem.

    Strasznie przypadła mi do gustu scena w cieplarni. Pomona w serii wydawała się taka odległa, taka tam postać pięćdziesięcioplanowa, a tutaj przedstawiłaś ją z innej perspektywy. Stała się bliższa, potrafię zrozumieć jej ból, zmartwienia. Stała się pełnokrwistą postacią i to jest takie fajne. Najbardziej lubię, kiedy ktoś pisze o takich pomijanych w serii postaciach. Oczywiście domyślam się, że Pomfrey nie odegra u ciebie jakiejś kluczowej roli, ale w tym małym kawałku tekstu nabyłem do niej więcej sympatii niż w ciągu całej serii o HP.

    Rozdział czytałem dawno, ale scena w cieplarni jakoś zapadła mi w pamięci. Podoba mi się też, że Neville jest zazdrosny o Dracona. :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie musisz się czepiać. :P Możesz w komciach zwyczajnie pisać, co Ci chodzi po głowie podczas czytania lub co się podoba, to też jest super. Nawet takie cytowanie, jak to robisz w kolejnych komciach, też mi wiele daje. <3
      Generalnie zależało mi na tym, żeby w tym opku przedstawić bliżej postaci ważne dla Neville'a, a Pomona jako nauczycielka ukochanego przedmiotu na pewno pełni ważną rolę w jego życiu. Cieszę się, że przypadło Ci to do gustu. :D :)

      Usuń
  6. Hmm a może Draco chce wzbudzić czyjąś zazdrość? W końcu, jak mówił Nevillovi o zareczynach nie pałał szczęściem a raczej przeciwnie xD

    OdpowiedzUsuń