(c)
Szablon wykonany przez Renfri przy pomocy: 1, 2, 3, 4.
Zapraszam na drugie opowiadanie: DROGA DO CIEBIE

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


Neville był zły, że Draco go nie posłuchał i postanowił zagrać w meczu przeciwko Gryfonom. W jego obecnym stanie skończyło się to, co łatwo przewidzieć, porażką. Ale nawet całkowicie zdrowy mógł mieć problem z wygraną — Potter osiągnął w tym roku chyba swoją szczytową formę. Nie wiadomo, co go tak napędzało — czy ta nowa miotła, czy wściekłość na Susan, ale najwyraźniej mu to służyło.
Napięcie między przyjaciółmi narastało z każdym dniem. Dla Neville’a, który nie wiedział, jak poradzić sobie z Draconem i postanowił, że wyparcie problemu to najlepsze rozwiązanie, okazało się to istnym wybawieniem. Patrzenie, jak Susan i Harry skaczą wokół siebie jak oburzone koguty, niezwykle poprawiało mu humor. Potter, który nie chciał się przyznać sam przed sobą, że czuje coś do Rudej, zachowywał się przekomicznie — miotał się na prawo i lewo i najwyraźniej już nawet ucieczka w quidditch mu nie pomagała. Chodził wiecznie sfrustrowany i gadał do siebie pod nosem. Bones zaś w ogóle nie zauważała, że przyjaciel coś do niej czuje. Gdyby Neville jej nie znał, powiedziałby, że perfidia rudych kobiet nie zna granic — ale niewinność i brak pewności siebie Susan sprawiały, że chyba jedynie wykrzyczane wprost wyznanie miłośne uświadomiłoby jej powody dziwacznego zachowania Pottera. 
Wspólnie z Hermioną obstawiali, kto pierwszy zmięknie i odpuści. Przyjaciółka była pewna, że to Harry szybciej przejrzy na oczy, szczerze porozmawia z Susan i zejdą się w pięknym stylu. Neville jednak znał go dłużej i wiedział, że jeśli Ruda nie zrobi pierwszego kroku, będą tak wokół siebie skakać do ostatniego siwego włosa. Istniała jednak dość spora szansa, że ta głupia pacyfistka szybko zmięknie. Susan już teraz widocznie przeszkadzało, że Harry piorunował ją wzrokiem za każdym razem, gdy Ruda pojawiała się w męskim towarzystwie.
— Zamierzasz tak siedzieć i się zamartwiać cały dzień, czy mogę liczyć, że się w końcu uśmiechniesz? — spytał Draco ze swojego łóżka. Leżał wyciągnięty na pościeli i próbował czytać książkę, jednak wciąż pojawiające się wizje uniemożliwiały mu naukę. 
— Przepraszam. Po prostu zły jestem, że zagrałeś w tym meczu. Nie powinieneś latać w takim stanie. 
— Moja nieobecność w składzie drużyny wzbudziłaby zbyt duże podejrzenia. 
— Duże podejrzenia wzbudzi w końcu to, że nagle jeden z najlepszych graczy spadnie z miotły.
Neville pokręcił głową. Odkąd przyjaciela zaczęły nękać te przedziwne obrazy, rozmowa z nim przestała należeć do najprostszych: trzeba było wiecznie uważać, czy przypadkiem nie odpłynął i ciągle przerywać swoje wypowiedzi, aby niczego nie stracił. A żeby życie Neville’a nie przedstawiało się zbyt kolorowo, Malfoy nauczył się też ukrywać wizje niemal perfekcyjnie — i gdyby nie to, że znał Dracona już jak własną kieszeń, pewnie połowa jego paplaniny szłaby do kosza. 
— Co jeśli trafisz do skrzydła szpitalnego i cała sprawa się wyda? 
— Dam radę — powiedział uparcie Draco i zacisnął usta w wąską linię. Na jego twarzy malowała się determinacja. — Nie jest źle, wizje nie pojawiają się już tak często-
— Nie kłam — przerwał mu. — Dobrze wiem, kiedy masz te głupie wizje, nawet gdy próbujesz to przede mną ukrywać. 
Draco obrócił się z brzucha na plecy. Głowa zawisła mu poza brzegiem łóżka, a platynowe kosmyki zafalowały łagodnie pod wpływem ruchu. Był bledszy niż kiedykolwiek, a skórę miał niemal przezroczystą. Nawracające wizje wyraźnie dawały mu w kość. Spał jak na lekarstwo. Gdy jadł — robiło mu się niedobrze. Neville bardzo martwił się o przyjaciela, nie wiedział jednak, jak mu pomóc. Pragnął, żeby w końcu nadeszła przerwa świąteczna, by Draco mógł bez wzbudzania podejrzeń wrócić do domu i skonsultować problem z Lucjuszem. Żywili bowiem nadzieję, że ojciec chłopaka znajdzie rozwiązanie wśród swoich księgozbiorów i na nowy semestr Draco wróci już zdrowy. 
— Za bardzo się przejmujesz tym wszystkim — skrzywił się Malfoy. — Weź przykład z Pans i przestań wtykać nos w nie swoje sprawy. 
—To jest cholernie moja sprawa! — uniósł się Neville. — Jesteś moim przyjacielem, więc będę się o ciebie martwił, ile chcę! Nie moja wina, że ta durna mopsica leci tylko na twoją kasę i w ogóle się tobą nie przejmuje!
— Mówiłem ci, że masz nie nazywać Pansy mopsicą — odwarknął. 
Draco był wykończony, z każdym dniem coraz bardziej, a kłótnia z Longbottomem wcale mu w tym momencie nie pomagała. Wiedział, że nie wygra w tym stanie, kiedy co chwilę rozpraszały go niechciane obrazy. 
— Czego tak w ogóle chciała Granger wczoraj po meczu? — zmienił temat, mając nadzieję, że odwróci uwagę przyjaciela. 
Neville zamarł. 
 — Ekscytowała się tym, że poznała osobiście Roberta Boyla, tego gościa od Szajbusa Dumbledore’a — próbował się wykręcić. 
 — I dlatego wróciłeś z takim wyrazem twarzy, jakbyś zobaczył bogina?
Szare, zmęczone oczy Dracona świdrowały przyjaciela wyczekująco. Już dawno poddał się i odłożył książkę na półkę nocną. Siedział teraz po turecku na brzegu łóżka i obserwował Neville’a, który krzywił się i próbował zniknąć. Nie lubił, gdy Malfoy tak taksował go spojrzeniem, czuł, że każdy jego ruch jest wtedy poddawany pełnej analizie i niezwykle musi uważać na każde wypowiadanie słowo. 
 — Hermiona powiedziała mi o czymś, co może mieć związek z twoimi wizjami. Średnio mi się chce w to wierzyć, to wydaje się tak nieprawdopodobne, ale…
 — Budzi pewne podejrzenia — dokończył za niego Draco. Złożył ze sobą czubki palców i oparł na nich szpiczasty podbródek. 
 — Tak. Wolałbym ci tego nie mówić, dopóki tego nie zweryfikuję. 
 — Chcę wiedzieć wszystko. Masz niczego przede mną nie zatajać.
 — Nie jestem twoim skrzatem, żebyś mi rozkazywał. — Neville zmarszczył brwi. — Przegapiliśmy jedną sprawę związaną z twoimi wizjami, nie przejrzeliśmy zdjęć starych roczników. Hermiona właśnie dziś ma je sprawdzać, bo wytypowała jedną osobę, która prawdopodobnie…
Nagle Draco poderwał się z łóżka. Prawie by się przewrócił, gdyby nie złapał poręczy w ostatniej chwili. Wyglądał żałośnie: jak starzec ledwo trzymający się na chudych, roztrzęsionych nogach. Bez dawnego blasku w oczach jego mordercze spojrzenie nie miało tej mocy co kiedyś. W tym stanie — zwłaszcza ubrany w pomięty, czarny dres — prędzej mógł kogoś rozbawić, niż przestraszyć. 
 — Powiedziałeś jej — syknął złowrogo i zaczął krążyć po pokoju. 
 — Musiałem zasięgnąć drugiej opinii — próbował tłumaczyć się Neville. 
 — Nie jesteś żadnym zasranym magomedykiem, a ja nie mam żadnej cholernej choroby, żebyś musiał się konsultować w mojej sprawie z tą szlamowatą Granger! — niemal krzyknął. 
Neville skarcił się w duchu. Źle to rozegrał, mógł przewidzieć, że Malfoy nie zrozumie powagi sytuacji i kolejny raz uniesie się dumą. Permanentne nieprzyznawanie się do słabości ten idiota miał we krwi, więc oczywistym było, że prędzej zamęczy się na śmierć, niż poprosi kogoś o pomoc lub choćby się na nią zgodzi. Tym bardziej, gdy chodziło o jego największą konkurentkę i w dodatku czarownicę mugolskiego pochodzenia. Świadomość, że to ona znalazła rozwiązanie jego problemu, na pewno nie podnosiła Dracona na duchu. 
 — Dzięki tej szlamowatej Granger chyba dowiemy się, kto jest tym facetem z dna jeziora. 
Draco zamarł. 
 — Wyjaśnię ci wszystko, gdy wrócę — wymamrotał Neville, czując, że pierścień od Hermiony robi się gorący. Zapewne udało jej się coś znaleźć w bibliotece i teraz wzywała ich, żeby podzielić się najnowszym odkryciem. — Teraz muszę wyjść. Nie przemęczaj się, najlepiej pójdź spać, żeby mieć siły na moją wieczorną opowieść. 
Gdy wyszedł, wyciągnął magiczny pergamin i stuknął w niego różdżką, mrucząc pod nosem: „kocham Huncwotów”. Sprawdził zawartość kartki i pokiwał głową. Miał rację, Hermiona prosiła, aby wszyscy niezwłocznie udali się do biblioteki. 
Po wczorajszym meczu w Hogwarcie panował spokój, wszyscy pochowali się po dormitoriach, żeby odpocząć po imprezie, którą urządzili Gryfoni, świętując zwycięstwo. 
Potter poradził sobie świetnie, biedny Malfoy nie miał z nim żadnych szans. Neville cieszył się, że Harry nie przeciągał meczu w nieskończoność i szybko zakończył męczarnię Dracona. Mimo szybkiej rozgrywki, wszyscy zdążyli zauważyć, że latał pięknie, nawet znicza złapał tak, jak zaplanował. Udało mu się to, co niemal dzień w dzień ćwiczył od ponad miesiąca. Neville musiał przyznać, że to pozornie beztroskie zagarnięcie znicza go rękawa i wyjęcie go później spod koszulki okazało się niezwykle widowiskowe. Młode Gryfonki oszalały i niemal zdarły z niego strój do quidditcha, gdy obległy go po meczu.
Weasley też poradził sobie nieźle. Jego stres minął już w pierwszych sekundach i gdy szarżował na niego Urquhart, nawet udało mu się zrobić zagrywkę zwaną Rozgwiazdą, czym zaskoczył wszystkich na stadionie. Neville musiał przyznać, że mieli okazję oglądać najsilniejszy skład Gryfonów od bardzo wielu lat. 
Zaś po Ślizgonach wyraźnie było widać, że złożyli drużynę na poczekaniu. Rażący brak jakiejkolwiek synchronizacji i fatalny obrońca dały w efekcie przegraną na całej linii. Jedynie dzięki gorylom Malfoya udało im się zdobyć parę bramek i szybko zakończyć mecz. Gdyby nie oni, ścigający Gryfonów pewnie nastukaliby z pięćset punktów. 
W bibliotece zastał go obraz iście komiczny: po środku długiego stołu zastawionego mnóstwem albumów ze zdjęciami oprawionych w bordową skórę rozłożyła się Hermiona, a po obu jej stronach, maksymalnie od siebie oddaleni, siedzieli naburmuszeni Harry i Susan, uparcie starając się na siebie nie patrzeć. Wyraz twarzy Krukonki wyraźnie sugerował, co myśli na temat fochów przyjaciół. Widocznie też zaniechała prób ich pogodzenia, bo usta zacisnęła w wąską linię i jedynie w ciszy przeglądała zdjęcia.
— Gratuluję wczorajszej wygranej — Neville rozpoczął rozmowę. — Dwieście trzydzieści do czterdziestu, ładny wynik. 
— Dziękuję.
— O, a jednak ma głos — zamarudziła Susan, ostentacyjnie przypatrując się swoim pomalowanym na brązowo paznokciom. — Mi nie podziękował, gdy mu pogratulowałam. 
— Może nie jesteś godna, żebym się do ciebie odzywał. 
— Spokój — zarządziła Hermiona. Skrzywiła się, wyraźnie zmęczona ciągłymi sprzeczkami. — Jesteśmy w bibliotece i mamy poważny problem, dużo gorszy niż wasze wzajemne pretensje i fochy, nie wiem, czy pamiętacie. 
Neville przysiadł naprzeciwko Krukonki i zajrzał do albumu, który leżał tuż przed nią. Przedstawiał dzieciaki w wieku około dwunastu lat, ustawione jeden obok drugiego w trzech rzędach. Wszyscy uśmiechali się do zdjęcia, niektórzy machali, a pojedyncze osoby przykładały kolegom dwa palce za głowę, dorabiając żartobliwe rogi. 
 — Sprawa jest poważna. Próbowałam jakość dojść do tego, czy historia, o której mówił Robert, może być prawdziwa i uznałam, że najprościej będzie sprawdzić, czy Filch pojawia się na zdjęciach w późniejszych latach — powiedziała Hermiona. 
 — Robert? — zdziwiła się Susan i zachichotała pod nosem. — Mówicie sobie na ty?
Hermiona oblała się rumieńcem. 
— Sam to zaproponował — wzruszyła ramionami, próbując udawać obojętność, ale zdradził ją dorodny rumieniec, który wykwitł na policzkach. — W każdym razie spójrzcie tutaj — wskazała palcem na zdjęcie przed sobą, chcąc odwrócić uwagę przyjaciół od wstydliwego dla niej tematu. 
Harry niechętnie zbliżył się do Susan, krzywiąc się przy tym ostentacyjnie. 
— Na Merlina, to jest Filch? — spytał zszokowany. Na fotografii zobaczyli blondwłosego chłopca o sępim nosie i wydatnym czole. Był niższy niż koledzy stojący obok i jakby odstawał od grupy. Najwyraźniej sława jego ojca dotarła do Hogwartu, a styl przeprowadzania badań i traktowanie mugoli jak szczury laboratoryjne nie przypadł do gustu współdomownikom. — Filch był Puchonem?
— Jak widać na załączonym obrazku — skomentowała Susan. Wykrzywiła usta w wyrazie zdegustowania i podniosła brwi. Próbowała jak najwyraźniej pokazać, co myśli o zdziwieniu Gryfona. 
— Jeśli nie przestaniecie sobie dogryzać, ustawię was do kątów — powiedziała Hermiona. — Tak, Filch był Puchonem. Znajduje się na zdjęciach do albumu w trzech rocznikach, ostatni raz pojawia się w 1943 roku, będąc wtedy w trzeciej klasie. Potem już go nie widać. 
Między przyjaciółmi zapadła grobowa cisza. 
— Może był chory i nie mógł się stawić do fotografa? — zasugerował z nadzieją w głosie Gryfon. 
— Był chory przez cztery lata? — odgryzła się Susan.
— Z nimi się nie da rozmawiać! — pożaliła się Neville’owi Hermiona. — Nie wiem, dla mnie to wyraźny znak, że to, co mówił Robert, może być prawdą. Nie wiem, jak inaczej wyjaśnić jego czteroletnią nieobecność na zdjęciach do albumu, zwłaszcza na tle usłyszanej historii. W każdym razie, w ramach ciekawostki zobaczcie też, co znalazłam. Zgadnijcie, kto to jest. 
— Jaki przystojniak — zażartowała Susan, przyglądając się chłopakowi na zdjęciu. 
Neville spojrzał na fotografię, na której zobaczył niezwykle podobnego do siebie Ślizgona. Różnili się w zasadzie tylko kolorem włosów. Chłopak na zdjęciu miał dokładnie taką samą fryzurę jak on jeszcze rok temu: grzywkę pociągniętą brylantyną i przedziałek po lewej stronie. Jego okrągła buzia świetnie pasowała do przylizanej fryzury. Usta wykrzywiał w ironicznym uśmiechu i patrzył lekceważąco wprost w obiektyw. Z całej jego postawy biła obojętność i poczucie wyższości. 
— To Tom Riddle. 
— Żartujesz! — powiedział Harry, przybliżając się gwałtownie do fotografii. 
— Na tym zdjęciu jest już na siódmym roku, zaraz kończy Hogwart. Niesamowite, prawda? Wiecie, że chciał nauczać po skończeniu nauki? Ale Dippet mu odmówił, ponoć przez Dumbledore’a. I potem znów wrócił, znów naciskał. Myślicie, że chciał wykorzystać posadę nauczyciela obrony przed czarną magią, żeby rekrutować swoich popleczników? 
— A jaki mógł mieć inny powód? — skrzywił się Neville. — Myślisz, że z dobroci serca chciał krzewić wiedzę wśród najmłodszych?
— Dobrze, że dyrektor mu odmówił i udało mu się zdjąć klątwę z tej posady. Kompletnie nie wyobrażam sobie, jak wyglądałaby nasza edukacja, gdybyśmy co roku musieli zmieniać nauczyciela, jak tu się czegokolwiek nauczyć? Spójrzcie, tu jest lista profesorów obrony przed czarną magią od czasów rzucenia klątwy do jej zdjęcia! To wygląda przecież jak kpina…
Ich zainteresowanie siedemnastoletnim Voldemortem nie trwało długo. Po przyjrzeniu się kolumnie dwudziestu dwóch nazwisk, przeszli do oglądania pozostałych albumów. Wspólnie żartowali sobie z niekorzystnych ujęć. W pewnym momencie zrobiło się niemal jak dawniej, nawet Susan i Harry skończyli sobie dogryzać. Dzięki chwili spokoju, Neville’owi przypomniało się w końcu, że przez zamieszane związane ze zgrzytem pomiędzy przyjaciółmi, meczem quidditcha i późniejszym odkryciem Hermiony, bardzo zaniedbali czwartkowe omdlenie Harry’ego. 
— Poszedłeś w końcu w piątek do Pomfrey? — spytał Gryfona. 
— Nie miałem czasu… 
— Jesteś chyba niepoważny — zdenerwowała się Hermiona i zatrzasnęła album ze złości. — A byłeś z tym u Dumbledore’a? 
— Przestańcie robić aferę z tego, że raz straciłem przytomność, jakbym był jakimś chucherkiem i miał umrzeć za miesiąc — powiedział zirytowany Harry. — Może jeszcze napiszę do Proroka i specjalny list do Knota, bo przecież stan zdrowia jakiegoś tam Pottera jest superważną sprawą dla naszego Ministra.
Hermiona odsunęła albumy na bok, wyciągnęła czysty pergamin i obróciła się w stronę przyjaciela. 
— Mógłbyś chociaż napisać list do rodziców i ich o tym poinformować. 
— Chyba zwariowałaś. Co ja mam im tam napisać? Cześć, mamo, śniło mi się, że ktoś cię zabił? 
— Jesteś głupi. Weź pióro i pergamin. Ja będę dyktować, a ty pisz…

Kochana mamo!
Robię mniej kawałów niż zwykle, a Hermiona mnie pilnuje, żebym nie używał peleryny taty nieodpowiedzialnie. Mamy strasznie dużo nauki, ledwo nadążam z pracami domowymi i mam mało czasu na treningi quidditcha. 
Wczoraj był mecz, wygraliśmy ze Ślizgonami. Pokonaliśmy ich o sto dziewięćdziesiąt punktów. 
Poza tym w Hogwarcie, jak pewnie słyszałaś, dzieją się ostatnio dziwne rzeczy. Nasze jezioro jest zatrute, a wielka kałamarnica zdechła. Po szkole krążą plotki, że wypełzła z jeziora, żeby mnie zjeść. No i wszyscy gadają, że „Czarownica” chce mnie naciągnąć na pozowanie na okładkę i nie wiem, co im odpowiedzieć, w razie gdyby spytali, ale właściwie nie o tym chciałem pisać, zresztą Hermiona bije mnie po głowie, że jej nie słucham i odbiegam od tematu. 
A piszę do Ciebie, bo mnie też spotkało coś dziwnego, wiesz? W czwartek po kolacji z okazji Nocy Duchów straciłem przytomność i miałem koszmar. Hermiona każe mi napisać, że to była wizja, ale ja uważam, że to nieprawda, bo nie można mieć przecież wizji o przeszłości. A poza tym żaden ze mnie wróżbita, nawet przepowiadanie przyszłości z fusów mi nie wychodzi, z wróżbiarstwa miałem „nędzny”.
No ale w moim koszmarze ktoś włamał się do naszego domu i Was zamordował. Chciał zabić też mnie, chyba, to znaczy — jakieś dziecko obok Was, więc pewnie mnie, ale tuż przed tym postać rozwiała się jak dym. Nie sądzę, żeby to cokolwiek znaczyło, bo przecież skoro żyjemy, to to się nie wydarzyło, więc to pewnie tylko głupi sen. Sama więc widzisz, że to na pewno nie ma żadnego znaczenia, a Hermiona wygaduje bzdury i jest nadopiekuńcza. 
W ogóle mogłaś mi powiedzieć, że wygadałaś jej o mojej pelerynie i kazałaś mnie pilnować. 
Fajnie by było, gdybyś nie przekarmiła Hedwigi, jak do Was przyleci, bo potem nie chce jej się polować samej, a ja nie mam czasu na traktowanie jej jak zwierzątko domowe. W Hogwarcie musi sobie radzić sama, więc nie przyzwyczajaj jej do łatwych łakoci. 
Czekam też na wieści na temat Pana Kota. Ojciec obiecał go nie zagłodzić, mam nadzieję, że dotrzymał słowa. 
Kocham Was bardzo!
Całuję, Harry

 — Całuję! Ha, ha, ha! — śmiał się Neville. — Kocham was bardzo, wasz najukochańszy synulek-niuniulek!
 — Idioci — skomentowała Hermiona, patrząc na chłopców z politowaniem. — Dobrze, zobaczymy, co odpisze twoja mama i wtedy będziemy wiedzieli, co robić. 
 — Zobaczysz, że wyjdzie na to, że świrujesz. 
 — No, no, nie jestem taka pewna. 
 — Ej, bo jest już strasznie późno — zauważyła Susan. — Mykam, bo zaraz zaczyna się mój trening quidditcha. 
Puchonka wstała, pożegnała się z przyjaciółmi, rzuciła Harry’emu ostatnie, przeciągłe spojrzenie i wyszła z biblioteki. 
Cieszyła się, że sytuacja między nimi trochę się poprawiła. Obawiała się, że to zmiana jedynie chwilowa i od poniedziałku znów wrócą na ścieżkę wojenną, ale już ten krótki moment bez oskarżycielskich spojrzeń i złośliwych komentarzy dał jej wiele. 
Coraz częściej w jej głowie pojawiała się myśl, żeby ustąpić. Te nowe koleżanki wcale nie okazały się takie fajne, jak sobie wymarzyła — patrzyły na nią zazdrośnie i nieraz szeptały za plecami niemiłe komentarze. I nawet jeśli przyjemny dotyk Rogera i Olivera często zawracał jej w głowie, coraz częściej zastanawiała się, czy chwila przyjemności fizycznej jest warta kłótni z przyjacielem. 
Bo mimo że wciąż nie rozumiała, o co Harry jest tak obrażony, dotarło do niej, że wcale nie jest szczęśliwa, gdy nie może dzielić się dobrymi chwilami z przyjacielem. 

Wraz z nastaniem zimniejszych dni, dla Hermiony jasnym stało się, że jej czas z Robertem się kończy. 
Ich znajomość rozkwitała z każdym spacerem i z każdą naukową dyskusją, które prowadzili, przechadzając się po błoniach. Dyskutowali głównie na temat jego książek i alchemii i choć Hermiona nie chciała tego przyznać przed przyjaciółką, to postać starszego, nieziemsko mądrego mężczyzny niezwykle ją zauroczyła. Rumieniła się za każdym razem, gdy Susan lub Neville wytykali jej, że się zakochała, i uparcie powtarzała, że to nie tak i nikt nie rozumie, że po prostu rozmawiają o nauce. 
I prawdą było, że rzeczywiście tylko rozmawiali. Robert nigdy nie posunął się za daleko, traktował Hermionę jedynie jako ponadprzeciętnie inteligentną podopieczną, której mógł przekazać ogrom swojej wiedzy. Poza tym, że przeszli na ty, odnosił się do niej z należytym dystansem i nigdy nawet nie zasugerował, że mogliby przekroczyć granicę relacji opartej na przyjaźni i mentorstwie. Ona zaś należała do tego rodzaju kobiet, które nigdy nie wykonywały pierwszego kroku. Tęsknym wzrokiem wypatrywała więc jakiegokolwiek, nawet najdrobniejszego sygnału, że jest dla Roberta kimś więcej, niż tylko mądrą małolatą. Niedoczekanie. 
Mimo tego, że Hermiona zakochała się — bez wątpienia — nieszczęśliwie, dużo uroku dodało jej to uczucie. Częściej starała się wkładać spódnice i zaczęła nawet dbać o ułożenie włosów. Wiedziała, że Robert wcale nie jest typem łasym na piękne kobiety, działanie jej było jednak typowo podświadome. Nie raz łapała się na tym, że zamiast się uczyć, przygląda się sobie w lustrze, i ganiła się w myślach za ten żenujący wyraz próżności. 
Poza tym wstydziła się, że zauroczyła się w mężczyźnie o tyle starszym. Nie było jej jednak trudno zracjonalizować tego, jak ukierunkowały się jej uczucia, od dawna bowiem odnosiła poparte wieloma argumentami wrażenie, że odstaje nie tylko od rówieśników, ale od wszystkich uczniów w ogóle. A Robert, który może nie powalał urodą, niewątpliwie zachwycał intelektem. Dawał jej to, czego nie znajdowała u chłopców uczących się w Hogwarcie. Prowokował do działania, motywował do nauki, stał się jej motorem napędowym, swoistą inspiracją. Poświęcał czas i tłumaczył wiele zawiłych tematów językiem przystępnym dla szesnastolatki. Miała świadomość, że rozwija się przy nim jak przy nikim innym. Nie chciała nawet wyobrażać sobie, co mogłaby osiągnąć, gdyby poznali się wcześniej. 
Czerpała z tej znajomości ile potrafiła, jednocześnie dając z siebie tyle, ile mogła. Ich relacja pochłonęła ją całkowicie i najpewniej utonęłaby w rzece nowych bodźców i uczuć, gdyby nie Neville, który usłużnie kontrolował stan jej rozchwiania emocjonalnego. Gdy zbliżała się niebezpiecznie do granicznej linii, zarzucał ją moralizatorskimi kazaniami i sprowadzał na ziemię. I w całej tej sytuacji miała tylko pretensje do siebie, że przez to okropne zakochanie tak zaniedbuje biednych Harry’ego i Susan. Z każdym dniem coraz lepiej rozumiała ich zachowanie, jeszcze półtorej tygodnia temu jawiące się jako dziecinada, największa fanaberia i istne dziwactwo. Teraz jednak już wiedziała, skąd te końskie zaloty, problemy z komunikacją i peszenie się na każdym kroku.
I z jednej strony sprawa jeziora bardzo ją frustrowała i martwiła, ale z drugiej strony wiedziała, że gdyby nie to, najpewniej nigdy nie spotkałaby Roberta. Już teraz z obawą patrzyła na chmury unoszące się nad jeziorem. Pogarszająca się pogoda oznaczała dla niej tylko jedno: zbliżała się zima, a ich czas się kończył. Obiecali wysyłać do siebie sowy, ale Hermiona wiedziała, że nie zastąpi to przecież rozmowy na żywo. 
Martwiła ją też wieść od Neville’a: Malfoy nie rozpoznał w zdjęciu Filcha mężczyzny ze swojej wizji. Istniała niby jakaś możliwość, że może nie zauważył podobieństwa lub woźny w jego widzeniu był w innym wieku. I choć próbowała się oszukiwać, wiedziała, że nie nabierze samej siebie: jej złudna wiara w omyłkę Ślizgona przypominała łapanie się brzytwy przez tonącego. Nie chciała bowiem przyjąć do wiadomości faktu, że znów trafiają do punktu wyjścia. Nie miała serca, by mówić o tym na głos, gdy widziała, jak załamał się Neville. Dwoił się i troił, by choroba Malfoya nie wyszła na jaw i łatwo było zauważyć, że i na nim zmęczenie powoli odciska swoje piętno. 
Absurdalnie listopad najbardziej sprzyjał Harry’emu. Sprawa między nim a Susan jeszcze się nie wyjaśniła, bo umiejętnie unikał jej na wszelkie możliwe sposoby, wykorzystując do tego mapę Huncwotów i pelerynę niewidkę, ale Ruda wyraźnie odpuściła sobie ostentacyjne macanki na środku Wielkiej Sali, tak więc jedno jego zmartwienie odeszło na dalszy plan. Harry w obecnej sytuacji był nawet skłonny przyjaciółce odpuścić i przebaczyć to karygodne zachowanie, nie odważył się jednak jeszcze z Susan skonfrontować. Potrzebował czasu, aby poukładać sobie to wszystko w głowie. 
Najważniejsze było jednak to, że mógł już normalnie funkcjonować bez okropnego potwora zamieszkującego jego żołądek. Głos w jego głowie również zamilkł, skończyły się więc sprzeczki z Ronem i krępujące sytuacje, w których musiał tłumaczyć ludziom wokół, czemu rozmawia z nieistniejącą postacią i w dodatku się z nią niejednokrotnie kłóci. Wiedział, że często patrzyli na niego jak na nienormalnego idiotę, a nigdy nie lubił odstawać od reszty. 
Minął już ponad tydzień, od kiedy wysłał list do matki w sprawie swojego koszmaru, a Hedwiga wciąż nie przyniosła odpowiedzi. Zaczynał się powoli martwić, bo rodzice nigdy jeszcze nie zwlekali aż tyle z odpisywaniem na jego wypociny. 
Od niedawna często spacerował. Nigdy wcześniej tego nie robił, bo kiedy się chodzi, człowiek automatycznie zaczyna zastanawiać się nad sobą. Teraz jednak odkrył, że listopadowy chłód odpowiednio hamuje jego rozszalałe myśli, a gęsia skórka tak mocna, że aż bolesna, idealnie odwraca uwagę od rudego problemu.  
I gdy tak spacerował podczas pewnego wtorkowego wieczoru, a był to już czwarty tydzień listopada, trafił przez przypadek na boisko quidditcha akurat podczas treningu Puchonów. Nie zorientował się w tym szybko, gdyż pierwszych pięć minut bezwiednie przypatrywał się grze Susan z otwartymi ustami, po chwili jednak oświecenie spłynęło na jego zamglony umysł. Otrząsnął się i przycupnął z boku, nie chcąc rzucać się w oczy. 
Jaka ta ruda małpa była piękna. Nie należała do najwyższych, a wychudła tak, że nawet najmniejszy strój do quidditcha dalej na niej wisiał. Ale na miotle prezentowała się dla Harry’ego najładniej na świecie. Z zachwytem obserwował, jak wiatr rozwiewa jej bujne, długie włosy i plącze je bezlitośnie. 
Właśnie odbywała się krótka przerwa, a kapitan Puchonów, młodszy o rok Malcolm Preece, wykorzystał ją, aby jeszcze raz powtórzyć kolegom założenia taktyczne. Ktoś coś powiedział, ktoś z czegoś zażartował i po chwili wszyscy gracze z domu borsuka niemal pokładali się na ziemi ze śmiechu. Susan wyglądała na szczęśliwą. Na miotle brakowało jej trochę pewności siebie i stanowczo nie była tak doświadczona jak Harry (niezwykle skromny Harry, oczywiście), ale to powodowało, że jawiła się Gryfonowi jako przeciwniczka niezwykle nieprzewidywalna, więc i niebezpieczna w swojej grze. 
Skład Hufflepuffu nie uległ wielkiej zmianie, gracze więc znali siebie nawzajem doskonale i świetnie potrafili ze sobą współpracować. Poziom ich synchronizacji trochę Harry’ego przeraził, bo nawet ich nowy pałkarz, Owen Cauldwell, nie odstawał od reszty. Młody dzieciak szybko chłonął wiedzę i robił duże postępy w bardzo krótkim czasie. Hary z obawą obserwował poczynania przeciwników. Kapitan Puchonów nie stawiał na widowiskowość. Skupił się na dokładności, zgraniu zawodników i ćwiczeniu trudnych do odparcia ataków. Na szczęście mieli jeszcze trochę czasu, rozgrywkę z Hufflepuffem zapowiedziano dopiero na koniec lutego. 
Susan chyba właśnie wypatrzyła znicz, bo śmignęła niedaleko jego kryjówki i zapikowała ostro w dół. Kolejny raz pomyślał, że dziewczyna pięknie lata, ale zaraz skarcił się za te zdrożne rzeczy. Ruda była jego przyjaciółką, a coraz częściej przyłapywał się na tym, że patrzy na nią nie jak na siostrę, najlepszą kumpelę z dzieciństwa, a jak na atrakcyjną, młodą kobietę. Był zażenowany, że nie potrafi opanować swojej wyobraźni i że myśli o Susan w takich kategoriach. I gdy uświadomił sobie, że chyba te jego ostatnie fochy i pretensje to skutek zwykłej zazdrości, osłupiał. 
Co on najlepszego wyprawiał? Nie tylko przekroczył granicę, ale też wyżywał swoje frustracje na Merlinowi ducha winnej Susan. I to o co! O to, że nie wywróżyła ze szklanej kuli czegoś, czego nawet on sam sobie nie uświadamiał. I że, mając do tego prawo, umawiała się z innymi, na pewno przystojniejszymi chłopakami. Zachowywał się idiotycznie, teraz stawało się to dla niego całkiem jasne. 
Gdy Puchoni skończyli swój trening trochę wcześniej, podszedł spontanicznie do Susan i zagaił rozmowę. 
— Masz chwilę? — spytał, wprawiając tym przyjaciółkę w niemałą konsternację. 
— Mówisz do mnie? 
— No jasne, Ruda, a do kogo?
— No nie wiem, nie odzywałeś się do mnie parę tygodni, ba, unikałeś mnie — odparła kąśliwie, odstawiając miotłę pod ścianę. 
Susan ociągała się, udając, że nie patrzy na Harry’ego. Reszta graczy była już w połowie drogi do zamku, przyjaciele zostali więc sam na sam w otoczeniu wysokich choinek i wieczornych odgłosów Zakazanego Lasu. 
— Jestem głupi, Susan. 
— Nie prowokuj mnie, żebym była złośliwa. 
— Możesz być złośliwa — powiedział Gryfon. Nie potrafił spojrzeć Rudej w oczy, cały czas wzrok miał utkwiony w ziemi. Bał się tego, co może dostrzec w jej oczach: że zawalił, że się spóźnił, że przegapił swoją okazję. 
Dalej nie był też pewny, czy uda mu się składnie wytłumaczyć to całe bagno, ba, czy da radę powiedzieć cokolwiek. Czuł coraz większą suchość w ustach, a czasu do ciszy nocnej nie zostało zbyt wiele. 
— Przepraszam cię, Ruda — zaczął, mając nadzieję, że to sprowokuje jakąś reakcję Susan i ułatwi trochę całą rozmowę. Dziewczyna jednak stała i patrzyła na niego skonsternowana, nic nie mówiąc. — Przepraszam za te moje fochy. I te ostre słowa. Przepraszam, miałaś prawo obmacywać się z kim chcesz i kiedy chcesz. 
 — Mistrz taktu — mruknęła pod nosem Puchonka. — To chyba najbardziej koślawe przeprosiny, jakie w życiu słyszałam. 
 — Wiesz, że nie umiem mówić — przyznał się Harry. — Nie umiem dobierać odpowiednich słów jak Hermiona czy formułować myśli tak jak Neville. Ale żołądek mi rozsadza, jak widzę, jak obłapiają cię te dwa gnoje. 
 — Nie rozumiem, czemu się tak ich uczepiłeś. 
 — Nie ich się uczepiłem. 
 — Nie rozumiem, o czym ty w ogóle mówisz. Plączesz się, kręcisz, skaczesz z tematu na temat — skrzywiła się dziewczyna. — Nie siedzę w twojej głowie, musisz mówić jaśniej. 
 — Gdyby to było takie proste... 
— Wiesz, że mnie możesz powiedzieć wszystko. Może nie wszystko zrozumiem, ale będę się starała. O co ci chodzi, skąd te twoje pretensje i oskarżające spojrzenia? Robię coś źle? Nie chcę, aby nasza przyjaźń skończyła się przez jakąś głupotę — wyznała Susan. 
— Nie chodzi o to, że ty robisz coś źle. To ja… 
— Złościsz się na mnie, że coś ci nie wychodzi?
— Nie o to chodzi! Ja… nie wiem, jak ci to wyjaśnić…
— Ja już sama nie wiem. Może to będzie absurdalne, ale to ostatnie wytłumaczenie, jakie przychodzi mi do głowy. Z góry przepraszam, jeśli cię tym urażę, ale… Czy ty coś do mnie czujesz, Harry?
Chłopak zamarł. 
— Czujesz coś do mnie — tym razem bardziej stwierdziła niż zapytała. — Ty, Harry Potter, czujesz coś do mnie. 
Nie rozumiał jej słów ani reakcji. Wzbudził w niej obrzydzenie, niechęć? Była zażenowana tym, ze śmiał zakochać się w przyjaciółce, którą nieraz nazywał swoją małą siostrzyczką? 
— Muszę już iść — powiedziała w końcu. — Potrzebuję czasu. Dobra? Przepraszam, ja naprawdę muszę…
Harry nigdy nie został postawiony w sytuacji, gdy miłość jego życia ucieka przed nim z miotłą w ręku przez hogwarckie błonia, zanim więc zorientował się, że może powinien za nią gonić, ruda czupryna zniknęła już za ogromnymi drzwiami. 
Podreptał do zamku, zdegustowany swoją osobą. 
Spaprał to na całej linii. Głupio zrobił, że podszedł do tego tak bez przygotowania czy konsultacji z Hermioną. Był durny, skoro myślał, że poradzi sobie z tym sam… Miał szczęście, że skończyła odrabiać już wszystkie prace domowe i niby nieco opornie, ale przystała na to, żeby odwiedził ją kwadrans po ciszy nocnej w pokoju wspólnym Ravenclawu. Musiał przyznać, że te pergaminy czyniły cuda.  
Hermiona zeszła do niego w długiej do ziemi różowej koszuli nocnej z flaneli, która zakrywała jej ciało od szyi aż po stopy odziane w grube, wełniane skarpety. 
 — Ubrałaś się jakbyś jechała na wymianę do Durmstrangu. 
 — Będziesz dalej komentował mój wygląd, czy może łaskawie przejdziesz do rzeczy i powiesz mi, co było aż tak ważne, że przeszkadzasz mi w ćwiczeniu niewerbalnego zaklęcia tarczy na jutrzejszą poranną obronę? — spytała zrzędliwie Hermiona. 
 — Zakochałem się. 
 — O, w końcu to zauważyłeś. 
 — To ty wiedziałaś? — zdziwił się Harry i skurczył się w sobie, jeszcze bardziej zawstydzony swoim uczuciem. 
Hermiona wyciągnęła się na obitym ciemnobrązową skórą fotelu, jakby szykowała się na dłuższą rozmowę.
— Jak właściwie do tego doszło?
I Harry opowiedział jej, jak przez przypadek trafił na wieczorny trening Puchonów, jak przyglądał się grze przyjaciółki, a potem trafił go piorun zakochania i uświadomił sobie, jak bardzo zbłaźnił się tymi swoimi fochami, które demonstrował przez ostatnie tygodnie. 
— Nie tylko ty jesteś głupi, Susan też zachowywała się niepoważnie. Z dwoma naraz! Przecież to nie przystoi — skomentowała Hermiona. 
— Przystoi czy nie, miała do tego prawo, a ja, jako przyjaciel, powinienem ją wspierać, a nie oceniać. 
— Tu bym się spierała. Gdybym tak przystawała na wszystkie twoje pomysły i pozwalała ci na każdą głupotę, nie mam pojęcia, gdzie byś teraz siedział i co w życiu osiągnął. 
Harry nie lubił siedzieć w pokoju wspólnym Krukonów, był on bowiem niezwykle oszczędny w wystroju. Miało się wrażenie, że trafiło się do niezwykle sterylnego wnętrza urządzonego przez pedanta, który maniakalnie chodził i odkładał wszystkie przedmioty na miejsce. Nawet książki na stołach ułożone zostały od największej do najmniejszej, jakby od linijki. Chłód bijący od skórzanych foteli i brak swobody w wystroju sprawiały, że Harry czuł się tu niemal jak w muzeum. 
— Nie rozumiem, czemu ona tak zwiała i czemu mnie przepraszała — powiedział po chwili ciszy. 
— Wiesz, że ja uwielbiam się wtrącać, choć wiem też, że nie powinnam. No ale tutaj… nie wiem, czy sobie poradzicie sami. Harry, sądzę, że Susan jest zagubiona — zawyrokowała Hermiona. — Podkochuje się w tobie od dawna, choć nie zdaje sobie z tego sprawy. Wydaje mi się, że jest na ciebie zła, bo tygodniami prosiła się, żebyś w końcu łaskawie z nią porozmawiał i wyjaśnił, czemu się na nią złościsz, a ty tylko na nią fukałeś i nie raczyłeś nawet słowem. — Zdania wylewały się z jej ust, jakby tygodniami ostatkami sił powstrzymywała się od komentowania farsy rozgrywającej się między jej przyjaciółmi. — Doprowadziłeś ją do stanu, w którym zaczęła szukać winy w sobie i paranoicznie analizowała przy mnie wasze wrześniowe rozmowy, szukając w nich wyjaśnienia dla twojego zachowania. I ona teraz potrzebuje czasu, żeby to sobie poukładać. 
— Łał — mruknął Harry, gdy Hermiona zamilkła. — Ile wniosków. 
— To tylko wierzchołek góry lodowej. 
Harry siedział i pocierał czoło, zaszokowany. Często, zwłaszcza, gdy się denerwował, miał nieodparte wrażenie, że coś go tam dziwnie swędzi.
— Skąd ty bierzesz takie rzeczy, te wszystkie myśli?
— Używam mózgu — zaśmiała się Hermiona. 
— Więc uważasz, że ona też mnie kocha?
— Harry — skarciła go Hermiona. — Nie to jest teraz najważniejsze, a i przesadne szafowanie tak ważnymi słowami jest nieodpowiedzialne. Zaledwie trochę ponad godzinę wiesz, że jesteś w niej zadurzony, a już nazywasz to miłością?
— Bo ja ją naprawdę kocham — upierał się Gryfon. — To co mam innego robić, co jest ważniejsze niż to, czy Susan też coś do mnie czuje?
Hermiona pokiwała głową, rozbawiona nieporadnością przyjaciela. 
— Nie sądzisz, że wypadałoby coś zrobić z tym, że ze sobą nie rozmawiacie, zanim zaczniecie ustalać, kto do kogo co czuje i jak bardzo?
— No tak, ale…
— Żadne ale, musimy od deski do deski przemyśleć, co i jak jej powiesz, żeby znów się nie zbłaźnić. 
Harry pluł sobie w brodę, że wcześniej nie przyszedł do Hermiony. Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej, może wtedy Susan nie uciekłaby przed nim i nie przepadła w otchłani zamku. 
Wciąż odtwarzał sobie w myślach ich rozmowę i zastanawiał się, co mógł zrobić lepiej. Ciekawe, czy Ruda kiedykolwiek mu wybaczy i czy da mu jeszcze jedną szansę. Nie chciał wierzyć, że istniała choć możliwość, że to wszystko się tak po prostu skończy. Że mógł tak to wszystko spaprać w ciągu miesiąca, że straci przyjaciółkę już na zawsze. 
O ile łatwiej mu się żyło, gdy nie miał tych wszystkich uczuć i gdy jedynym jego zmartwieniem było to, czy pokonają Ślizgonów w następnym meczu i czy wygrają Puchar Domów. Chciał wrócić do swojej słodkiej sielanki wypełnionej dowcipami Huncwotów, grą w szachy z Ronem i przepychankami słownymi z Nevillem. 
Ale… czy by potrafił? Czy gdyby miał możliwość, dałby radę odrzucić uczucie do Susan?


_____________
edit: pod kątem procesu twórczego dobiegam powoli do końca tego opka, została mi do napisania może jedna czwarta, więc powoli zastanawiam się nad czymś nowym (choć miał to być ostatni mój nieautorski opek, ale weź tu człowieku coś sobie postanów i w tym trwaj, ehe). no i generalnie jest już ogólny plan, zarys, trelele, a dziś nawet machnęłam obrazek na szablonik.
drinka z lodem dla tego, kto zgadnie, o kim będzie opek, a Cassie i Syriusz nie mogą brać udziału w konkursie! :D 

10 komentarzy:

  1. Ja sensownego komcia napiszę później, a teraz pozachwycam się Hermioną, bo coraz bardziej ją lubię, a Harry w tym rozdziale kojarzy mi się ze mną, tak bardzo. ❤ perspektywa Hermiony wyszła bardzo ładnie.
    Dlaczego w tym opku ilość pozytywów przewyższa ilość negatywów w znacznym stopniu. ;-; o czym ja mam pisać komcie?!
    Trudno, będę wrzucać cytaciki i śmiać się do rozpuku. Hyhyhyhyhyyh
    Trzeba wypełnić ten pustostan komciowy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Od rana zaczytałam się w tym opowiadaniu, jest całkowicie inne i w niczym nie przypomina prawdziwej historii HP, ale właśnie to mi się podoba. Wymyśliłaś coś całkowicie innego, a przede wszystkim tytuł "Co by było gdyby Neville był wybrańcem" już mi się podoba. Podoba mi się takto bardzo Twój styl pisania, przyjaźń Neville'a i Draco.. Całościowo naprawdę super.
    Pozdrawiam i czekam na następny, a także życzę Szczęśliwego Nowego Roku! :)
    Oczywiście zapraszam także na http://meadowes-black.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za pozostawiony komentarz! :)
      Cieszę się, że odpowiada Ci i styl pisania, i treść, i taka forma alternatywy!
      Nowy rozdział już niedługo. :) Już wrócił od bety, więc tylko czekam na dogodny moment. :D
      Szczęśliwego Nowego Roku! :)
      Pozdrawiam,
      mózg

      Usuń
  3. Zaczęłam czytać kilka dni temu Twoje opowiadanie i pierwsza myśl: "Ooo, jest sporo długich rozdziałów. Fajnie :))". Niestety połknęłam je dużo szybciej niż myślałam, więc ze zniecierpliwieniem czekam na więcej.
    Super wykreowane postacie i wciągająca historia! :)

    Może masz coś do polecenia na ten czas, najlepiej potterowego? Od niedawna czytam okołopotterowe rzeczy, jesteś moim drugim opowiadaniem, a autorka pierwszego opuściła mnie w połowie:( Więc najlepiej jakby było to coś już skończonego. Albo masz coś swojego jeszcze?

    Pozdrawiam, Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, Magdo!
      Bardzo się cieszę, że skusiłaś się na czytanie mojego opka! No i że się podobało. :)
      Nowy rozdział u mnie będzie w najbliższą sobotę, jest już przygotowany nawet do publikacji. :D Także zapraszam!

      Co do opowiadań okołopotterowskich, dużo zależy od tego, czy szukasz czegoś związanego z konkretnym pairingiem, czy nie. Dość sporo znajdziesz u mnie w zakładce: http://wlochate-serce.blogspot.com/p/polecanka.html, tam w tekstach, które polecam z forów, jest wiele tekstów już skończonych.
      Dużo fajnych, zakończonych opowiadań ma na swoim koncie Oleńska: https://www.blogger.com/profile/08137697195652302577
      Polecam również: http://pojmanyumysl.blogspot.com/
      To niezakończone, ale sporo tekstu do połknięcia: http://morrigan-mard-jest-dziwna.blogspot.com/
      To już się prawie kończy: http://forum.mirriel.net/viewtopic.php?t=19363
      I hm, tymczasowo tylko tyle przychodzi mi do głowy. :)
      Swojego nic więcej nie mam, ale niedługo rozpocznę. :)

      Usuń
  4. Bez dawnego blasku w oczach jego mordercze spojrzenie nie miało tej mocy co kiedyś. - przecinki przed "jego" i "co".
    Permanentne nieprzyznawanie się do słabości ten idiota miał we krwi - szyk Jody klasyczny :D.
    aby wszyscy niezwłocznie udali się do biblioteki.
    Po wczorajszym meczu w Hogwarcie panował spokój, wszyscy
    - powtórzenie "wszyscy".
    Jakoś tak dziwnie szybko przeszłaś z opisywania quidditcha (drużyny Gryfonów i Ślizgonów), a tu nagle bum, błyskawiczne przejście do biblioteki. Jakoś tak gryzie mi się to.
    po środku długiego stołu zastawionego mnóstwem albumów ze zdjęciami oprawionych w bordową skórę rozłożyła się Hermiona - po pierwsze: źle się to czyta, za długi ciąg bez przystanków, po drugie: "albumów ze zdjęciami oprawionych", z szyku bardziej by wynikało, że zdjęcia oprawione, niż że albumy, tak nieschludnie bardzo.
    Mi nie podziękował, gdy mu pogratulowałam. - mnie, na początku zdania zawsze "mnie". No chyba że to celowe... ale boli serce me!...
    Jesteśmy w bibliotece i mamy poważny problem, dużo gorszy niż wasze wzajemne pretensje i fochy, nie wiem, czy pamiętacie. - lubię, jak Hermiona wartościuje bibliotekę ponad poważny problem xD. <3
    Filch był Puchonem? - o matko, ale żeś zaorała Puchonom teraz :DDD. Normalnie materiał do Zbrodni xD.


    Jeżeli Harry widział przyszłość, a przynajmniej tak uważa... czy aby przypadkiem nie widział możliwej wizji przyszłości, jeżeli komuś (w domyśle Voldkowi czy innemu mega złolowi) uda się osiągnąć swój cel i poczynić więcej niż kroki w stronę podróży w czasie (a zatem zmiany przeszłości, która odbyłaby się w przyszłości obecnych wydarzeń, hehe, bo mi się w mózgu poprzepala)?
    No, dość uroczo wyszło na prawie wszystkich frontach (to znaczy tam, gdzie raczej miało być choć trochę uroczo). Miłostka Hermiony, choć dziecinna w swojej nadziei na inny rodzaj, hm, atencji ze strony Roberta, to mimo wszystko w jakiś sposób dojrzała, bo jednak poznaczona samoświadomością i analizą własnego zachowania, a także jego krytyką - z pewnością o parę lat świetlnych wyprzedza zazdrosnego Harry'ego i zakompleksioną Susan. Co do tej dwójki, nie jestem do końca usatysfakcjonowana takim uzmysłowieniem sobie swoich uczuć przez Harry'ego, ale w sumie nie jestem w stanie wskazać palcem na coś konkretnego - może trochę przez to, że w tym rozdziale poświęciłaś uwagę więcej niż jednej nastoletniej miłostce, może dlatego, że to śliczne latanie na miotle to jakoś tak mało (zastanawiam się, czy w poprzednich rozdziałach, w perspektywach Harry'ego, znalazłoby się coś poza foszkami i zazdrością, co mogłoby wskazywać, że patrzył na nią nieco inaczej; no ale już nie pamiętam i jeżeli tutaj coś się ukazywało, to nie obrażę się, jak przypomnisz :D), a może sam fakt, że doszedł do tych wniosków niemalże od razu? Z jednej strony mamy Harry'ego, który od długiego czasu boczy się i nie umie zrobić żadnych postępów, nie widzi niczego złego w swoim zachowaniu i wszystkim obarcza Susan, każdą winą, a z drugiej nagle myśli o niej, o, jak ładnie lata na miotle i chwilę później już, nagle!, używa mózgownicy i dochodzi do konkretnych wniosków? Spodziewałabym się trochę bardziej, że boczyłby się sam na siebie, zbierał na odwagę, żeby w końcu przeprosić Susan, a nie tak wleźć w to od razu... no ale to Gryfon, a ja może sobie inaczej go w głowie układam, nie wiem. Niemniej, takie były moje odczucia. Budowanie podejścia do payoffu dla mnie potoczyło się zbyt szybko, może tak, o.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę od Harry'ego, bo przyznam, że nieco zasmuciła mnie wieść, że zadziało się to za szybko. Myślałam, że wlokę to już niemiłosiernie i nieznośnie, tym bardziej, że oprócz pokazywania perspektywy Harry'ego i Susan, doprowadziłam też dwukrotnie do sytuacji, w której Hermiona dźgała Harry'ego niewidzialnym palcem - raz w Hogsmeade, jeszcze w formie mało bezpośredniej, ale już wskazującej mu, że sytuacja między H i S jest nie taka, jak być powinna, a potem ta druga w PŻ. No i w momencie znalezienia PŻ, to wszystko przecież zadziało się, bo Harry był wściekły na Susan z zazdrości, choć sobie jeszcze do końca tego nie uświadamiał, ale to były te momenty z wewnętrznym głosem i potworem (nawiązanie do książki). Ale potem zaprowadził do PŻ przyjaciół i zawstydzony nie przyznał się, jak tam w ogóle trafił. A potem, gdy Susan wzięła go za rękę, miał nagły przypływ gorąca.
      W każdym razie co do dźgania Hermiony - przecież z konkretnego powodu nie chciał mówić przy wszystkich, że jest na Susan zły. Przecież gdyby chodziło o dąsy o coś neutralnego, nie byłoby problemu, ale on się wkurzał, bo był zazdrosny i może nie mówił tego sobie w głowie wprost, na pewno jakoś emocjonalnie to odczuwał i to widać w tym, że wstydził się o tym mówić przy przyjaciołach, więc musiał być to dla niego już pierwszy sygnał, że jednak S jest dla niego kimś więcej (który oczywiście ignorował, deptał i zamiatał pod dywan).
      No i przecież Harry, gdy podszedł do S, właściwie nie był w stanie niczego powiedzieć. Zrobił coś podobnego, jak w HPiKŚ, wtedy polazł do Ginny po meczu i ją bezmyślnie pocałował (po tym jak obawiał się, że ona i Dean do siebie wrócą), a tu sobie siedział, miał do siebie pretensje, że przygląda się fizjonomii Ginny, a potem bezmyślnie do niej podchodzi bez żadnego planu (ale jak słusznie zauważyłaś, to Gryfon) i właściwie nie jest w stanie nic zrobić. Mój Harry zachowuje się nawet chyba bardziej sieroco niż Harry JKR. Bo to nie on dochodzi do konkretnych wniosków, tylko dochodzi do nich Ginny.

      A teraz przejdę do innych uwag:
      Przyznam szczerze, że przejścia między scenami to jest zawsze rzecz, z którą mam najwięcej wewnętrznych problemów. Zawsze mam wątpliwości, czy to nie wyjdzie tak, że ja w jednym akapicie mówię o żelazku, a później o kartoflu. Prześledzę ten moment raz jeszcze, ten z biblioteką i quidditchem.
      Zdanie z albumami też poprawię.
      Co mnie mnie i mi - nas "mi" razi, bo my wiemy, ale Susan raczej średnio jest dokształcona na tyle, aby w potocznej wypowiedzi pamiętać o "mnie".
      Czemu Filch Puchon to materiał do Zbrodni! Tak sobie zaśmieszkowałam, no gdzieś go musiałam umieścić, a uznałam, że wrzucanie go do Slytherinu tylko dlatego, że ma ojca czarnoksiężnika, byłoby zwyczajnie tendencyjne. xD Poza tym skoro jest zły i zgryźliwy, to od razu ma być Ślizgonem? :P

      Usuń
    2. No właśnie - Hermiona go dźgała. Spodziewałabym się, że nagle spadnie na niego olśnienie w jej towarzystwie, a nie w towarzystwie (no nie całkiem towarzystwie, a podczas obserwacji) Susan. Chodziło mi właśnie o sceny między tą dwójką, a nie prowadzenie Harry'ego za rączkę przez każdą inną postać w opku.

      Filch to materiał do Zbrodni, bo Puchonom dostaje się największy wpier... EKHEM, od autorów!!! :D I teraz zesłałaś na nich jeszcze FILCHA, OMG! To jest skrajne :D.

      Usuń
    3. Ja chyba nie wytrzymuję już tej presji. Już nigdy nie napiszę opka związanego z bohaterem tak brechtogennym jak Filch. I jeszcze przychodzisz Ty i mi piszesz takie rzeczy, no i ja już nie mogę, ja siedzę i płaczę ze śmiechu, jak myślę o nim, o tych scenach w Filmach (piąta część <3), o tym, co on robi w moim opku i jeszcze wtedy pojawia mi się w głowie to Twoje "zaorałaś" i przez to jeszcze bardziej sobie wyobrażam Filcha jako Puchona i że im go "zesłałam". ;-----;

      Usuń