(c)
Szablon wykonany przez Renfri przy pomocy: 1, 2, 3, 4.
Zapraszam na drugie opowiadanie: DROGA DO CIEBIE

ROZDZIAŁ SZÓSTY



W czwartkowy poranek, jak każdego dnia przed lekcjami, Hermiona spotkała się z Susan przed Wielką Salą i razem poszły na śniadanie. Umówiły się na wspólną naukę w bibliotece po zajęciach, bo Ruda kolejny raz nie poradziła sobie sama z odszukaniem odpowiednich pozycji do wypracowania z historii magii, a poza tym miały do przygotowania wspólny projekt na piątkową astronomię. Dlatego zaraz po popołudniowej transmutacji dziewczyny skierowały swe kroki do biblioteki. Już na wejściu Hermiona wzięła głęboki wdech, jakby samo przebywanie w tym pomieszczeniu powodowało u niej bezwarunkowy relaks całego ciała i wypełniało bezgranicznym poczuciem szczęścia. Zmrużyła oczy w wyrazie zadowolenia i wyglądało, jakby mało brakowało, żeby zaraz zaczęła mruczeć z zadowolenia jak jej puchaty Krzywołap. Dziewczęta przysiadły przy jednym z wolnych stolików i zabrały się za odrabianie prac domowych. 
― Widziałaś się ostatnio z Harrym? ― spytała po chwili ciszy Susan.
― Odnoszę wrażenie, że mnie unika. Pytasz, bo...?
― Bo próbuję z nim porozmawiać od paru dni, ale też ciągle nie mogę go złapać. A tak w ogóle, do tej pory też nie udało mi się podpytać Neville’a, o co chodziło wtedy z Malfoy’em. 
― Ostatnio mamy dużo nauki, nic w tym dziwnego ― wymruczała Hermiona w przerwie między notowaniem jednego i drugiego zdania. 
― Nie irytuje cię, że czasami nie mamy ze sobą kontaktu?
Rozdrażniona Hermiona podniosła oczy na przyjaciółkę. Nie lubiła, gdy ktoś przeszkadzał jej w nauce, jednak po chwili namysłu musiała przyznać Susan rację — problem istniał i należało go omówić. W tym roku wyjątkowo ciężko było im znaleźć czas na wspólne pogaduchy, bo ilość prac domowych i nauki skrajnie ich przytłoczyła. Poza tym każdy z nich należał do innego domu, a ciągłe przedostawanie się pomiędzy pokojami wspólnymi w wieżach i lochach było w niektóre dni istnym marnotrawstwem czasu. Na posiłkach siedzieli ze swoimi współdomownikami, a wieczorem dosłownie padali na twarz ze zmęczenia i ani myśleli o bieganiu po szkole i szukaniu siebie nawzajem. 
― Tak, szkoda, że nie mamy komórek, moglibyśmy wysyłać do siebie SMS-y ― powiedziała Hermiona, przeglądając jednocześnie książkę, którą leżała przed jej nosem. 
― Czego nie mamy? ― zdziwiła się Susan, odkładając pióro na bok. W przeciwieństwie do przyjaciółki nie umiała naraz i pisać, i rozmawiać, a że tego dnia nauka nie była jej priorytetem, zaraz skorzystała z okazji, by ją przerwać.
― To takie mugolskie urządzenia elektroniczne. Jakby... O, wyobraź sobie, że mamy dwa pergaminy. Gdy napiszę coś na moim ― Hermiona zanotowała coś na kartce przed sobą, demonstrując, o co jej chodzi ― to samo pojawia się na twoim, o tutaj. I odwrotnie. 
― Czyli mugole potrafią porozumiewać się na odległość bez użycia czarów?
― Tak. I jest to dużo prostsze i mniej problematyczne niż fiukanie czy teleportacja. 
― Niesamowite ― zachwyciła się Susan. ― Fajnie byłoby mieć coś takiego. 
― To nie jest w zasadzie taki głupi pomysł. Ani niewykonalny. 
Dziewczyny zaczęły się zastanawiać, jak można by wykorzystać tę ideę przy użyciu magii. Uznały, że pisanie na pergaminie zdałoby nawet egzamin, zauważyły jednak pewien mankament. 
― Problemem jest to, że musielibyśmy siedzieć i wpatrywać się w te kartki nieustająco, żeby nie przegapić wiadomości. W mugolskim świecie rozwiązaniem jest dźwięk sygnalizujący przychodzącą wiadomość. ― Hermiona zaczęła w zastanowieniu przeczesywać palcami włosy. ― Tutaj też można by zastosować coś takiego, ani samo zaczarowanie pergaminu, ani nałożenie zaklęcia powodującego pojawienie się dźwięku nie będzie niczym ciężkim, ale...
― Ale zwracałoby niepotrzebną uwagę, no nie? ― spytała Susan. Dziwnie łatwo przyszło jej zepchnięcie na skraj świadomości faktu, że ma do napisania jeszcze niewyobrażalnie długie wypracowanie dla Binnsa i ten okropny projekt dla Sinistry. ― Poza tym nie wiadomo, co by się stało, gdyby nasze zaczarowane świstki wpadły w niepowołane ręce. 
― A gdyby tak pomyśleć o jakimś uzupełnieniu? O czymś, co w jakiś bardziej dyskretny sposób sygnalizowałoby nadejście wiadomości?
Po chwili rozważań Susan zaproponowała małą, nierzucającą się w oczy biżuterię, która mogłaby zmieniać kolor albo temperaturę.
― Biżuteria? Tylko jaka? ― zamyśliła się Hermiona. 
― Może jakiś pierścionek?
― Ale dla chłopaków? Chyba że byśmy poszli w kierunku pierścieni rodowych... Albo małych, dyskretnych obrączek! ― krzyknęła Hermiona, a Pani Pince zmierzyła ją ostrym spojrzeniem. ― Ups. 
― Chyba najlepiej zdałaby egzamin zmiana koloru. I co to są obrączki?
Wykonaniem, jak się łatwo można było domyślić, miała się zająć Hermiona. W przedostatni weekend października odbywało się wyjście do Hogsmeade, zaplanowały więc, że do tej pory postara się zdążyć ze swoim zadaniem, dzięki czemu będą miały dużo czasu na objaśnienie pomysłu chłopcom. 
W piątek podczas kolacji Dumbledore ogłosił, że wraz z początkiem listopada wystartuje turniej gry w gargulki. Po całej sali przeszedł szmer zadowolenia. Hermiona wykrzywiła usta, zastanawiając się, po co ludzie marnują czas na takie nic niewarte bzdety, jednak Luna Lovegood, siedząca tuż obok, wydała się tym niezwykle zainteresowana. 
― Będzie świetna zabawa! ― powiedziała i uśmiechnęła się rozmarzona. 
Po wakacjach Luna wróciła do Hogwartu z włosami w nienagannym stanie, jednak teraz, po zaledwie sześciu tygodniach nauki, jej uparte kłaki powróciły do stanu wyjściowego, czyli splątania, które już powoli można by nazywać wielkim, naturalnym dredem.
― Słyszałam, że Geoffrey Stradbroke jest w tym dobry ― wtrąciła Lisa Turpin, zakładając za ucho kosmyk brązowych włosów, które uparcie łaskotały ją w nos, przez co biedna Lisa ciągle wykrzywiała twarz w wyrazie, jakby za chwilę miała kichnąć. 
― To prawda ― zgodziła się Luna. ― Często grywa z Irene Denholm z Hufflepuffu, z którą chodzę na wróżbiarstwo. To bardzo fajna dziewczyna, karmi ze mną ględatki na błoniach w środy przed zielarstwem. 
― Co karmi? ― zdziwiła się Hermiona, wytrącona z równowagi. 
― Ględatki niepospolite, takie szkodniki ogrodowe zjadające dynię i sałatę. Uwzięły się na grządki Hagrida, dlatego próbujemy z Irene je zniechęcić do pustoszenia jego ogródka, przynosząc im jedzenie w inne miejsce. 
― I co, podziałało? — spytała Lisa.
― Na razie nie, ale się nie poddajemy. ― Po tych słowach Luna zanurzyła łyżkę w zupie koperkowej, rozchlapując ją na pół stołu. 
Hermiona wymieniła się porozumiewawcze spojrzenie z Padmą Patil i pokręciła głową, załamana. Luna była bardzo ciekawą osobą, ale Granger za nic w świecie nie mogła jej rozgryźć. Mimo pięciu lat znajomości dalej nie udało jej się zgłębić tajników pokręconego umysłu tej szalonej dziewczyny i choć niesamowicie ją interesowała, czasami nawet niezwykle cierpliwa Hermiona nie dawała z nią rady. 
― Mój Grant często grywa w gargulki ― zwierzyła się Padma, chcąc zmienić temat ględatków. 
Niemal natychmiast spoczęły na niej cztery zdziwione spojrzenia. Bliźniaczka nieczęsto opowiadała współdomowniczkom o swoim nowym, rok starszym chłopaku, który grał w ich drużynie quidditcha na pozycji obrońcy. A zwłaszcza nie opowiadała o nim Hermionie, bo powszechnie było wiadome, że chłopcy są jedynym tematem, którego nie porusza się z nią w rozmowie.
― Może weźmie udział w turnieju, fajnie by było, gdyby wygrał ― kontynuowała Padma. ― Nagroda może nie jest jakaś powalająca, ale nam by się akurat przydała. 
― A jaka jest, bo nie słuchałam? ― zainteresowała się pryszczata Mandy Brocklehurst, z którą Hermiona chodziła na zielarstwo, astronomię i runy. 
― Walentynkowa kolacja w herbaciarni Madame Puddifoot. Fajna sprawa, bo nie będzie tam tak tłoczno jak w dzień, gdy wszyscy uczniowie jeszcze będą tam siedzieć. 
― No tak, w tym roku lutowe wyjście do Hogs przypada na dzień po Walentynkach, ale super! To musisz jakoś zmotywować Granta, żeby się postarał ― zaśmiała się Lisa, sugestywnie ruszając brwiami. Zażenowana Padma zrobiła się cała czerwona, co było wyraźnie widać nawet mimo jej ciemnej karnacji. Zawstydzona zakryła dłońmi twarz i pokręciła głową. 
Hermiona miała nadzieję, że temat tego głupiego turnieju po kilku dniach przycichnie. Przecież poza paroma osobami w Hogwarcie nie mogło być wcale aż tak wielu fanów gargulek… 
Oj, jak bardzo się pomyliła. 
W weekend dalej było głośno o turnieju. Ku zdziwieniu Susan, która ze względu na okropną pogodę na zewnątrz odpuściła sobie trening quidditcha, w pokoju wspólnym Puchonów aż huczało od rozmów o zbliżających się rozgrywkach. Philip Stebbins, zdający w tym roku owutemy, rozkręcił dzięki temu interes życia, rozprowadzając po współdomownikach swój nowy wynalazek: Supermocny Pozbawiacz Powonienia. Smród, który przez przegrywających unosił się w pomieszczaniach, okazał się nie do zniesienia, dlatego niemal wszyscy będący w posiadaniu zbędnego galeona skusili się na tę przydatną nowinkę. 
Ruda żałowała, że akurat w ten weekend na dworze musiała się rozpętać ulewa, bo to nie tylko wykluczało latanie na miotle, ale odpadała też zwyczajowa nauka na błoniach. A przez swąd unoszący się w ich pokoju wspólnym nawet nie miała co liczyć na znalezienie miejsca do nauki w bibliotece, bo od poprzedniego dnia oblegały ją masy zniesmaczonych smrodem Puchonek. Wiedziała też, że jeśli teraz wyda swoje kieszonkowe na SPP, nie będzie jej już stać na zakupy w Hogsmeade… Ubrała więc swój najgorszy sweter i z zatkanym nosem rozłożyła się w ogromnym, połatanym fotelu o miodowym obiciu. 
― Chciałbym być jak Kevin Hopwood ― wymruczał Roger Malone, jej kolega z roku. Susan rozejrzała się, zdziwiona, ale gdy nie dostrzegła w bliskim otoczeniu nikogo innego, uznała, że chłopak chyba rzeczywiście zwracał się do niej. 
― Że niby kto? ― spytała, wykorzystując szansę na rozmowę. 
Już od paru lat wzdychała rozmarzona za każdym razem, gdy ten przystojny blondyn pojawiał się w polu jej widzenia. Kiedyś nawet wymyślała co wieczór coraz bardziej kreatywne plany na zwrócenie na siebie jego uwagi, ale zawsze jej pomysły spalały na panewce. Dlatego teraz siedziała z otwartymi ustami i nie mogła uwierzyć, jak wielkie szczęście ją spotkało. 
― Mistrz świata w gargulkach. Jest najlepszy! ― ekscytował się Roger. W dłoniach ściskał egzemplarz „Zasmrodź ich!” wydany pod patronatem Narodowego Związku Gargulkowego. 
Susan nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Była na siebie wściekła, bo w gardle właśnie rosła jej coraz większa gula niepozwalająca normalnie mówić, a mózg zapełniał się powoli różową mgłą szczęścia, która spowalniała procesy myślowe i sprawiała, że jej zwoje mózgowe coraz bardziej przypominały papkę. Właśnie jej miłość życia (jedna z wielu) siedziała obok i jak gdyby nigdy nic opowiadała o swoim (nagle również według Rudej) niezwykle pasjonującym zainteresowaniu, a ona nie mogła wykrztusić z siebie ani zdania! 
― No nie wierzę, że Dumbledore zorganizował ten turniej. Przecież szachy są dużo bardziej popularne, a tu takie zaskoczenie! ― paplał blondyn, jakby w ogóle nie przeszkadzało mu milczenie koleżanki. 
Susan dziękowała Merlinowi, że Roger nie zadawał jej żadnych pytań, bo nie była w tym momencie pewna swoich strun głosowych. Uśmiechała się tylko do niego głupkowato i kiwała głową, gdy chłopak rozwodził się nad niesamowitymi trikami i zagrywkami wymyślonymi przez jego ulubionego gracza. Wpatrywała się w niego jak zaczarowana — w jego zielone oczy promieniujące zniewalającym blaskiem i w wąskie, blade usta. Spostrzegła, że gdy mówił o gargulkach, miał w zwyczaju co chwilę pocierać swój uroczy, garbaty nos i tak słodko przygryzać dolną wargę, i...
― Justyn mówił, że to wszystko zasługa Poppy Caxton. 
― A to kto, jakaś mistrzyni gargulkowa? ― spytała Susan, wyrywając się ze stanu całkowitego rozmarzenia. 
― Nie, no coś ty! ― zaśmiał się chłopak, po czym zamknął książkę i odłożył ją na pobliski blat. 
Wstał od stolika pod ścianą i przesiadł się na wielki, połatany fotel w oliwkowym obiciu stojący tuż obok Susan. Wydało jej się, że dzięki temu ich rozmowa stała się bardziej prywatna, kameralna. Serce niemal stanęło jej z zachwytu i zamarła, zdenerwowana. Spostrzegła, że z lewego palca wskazującego cieknie jej krew, bo w stresie oberwała skórkę tuż przy paznokciu, uśmiechnęła się więc sztucznie i owinęła go czarną szatą, mając nadzieję, że Roger niczego nie zauważy. 
― Poppy jest przewodniczącą Hogwarckiego Klubu Gargulkowego ― kontynuował chłopak. ― O, zobacz, tam siedzi ― wskazał palcem drugi koniec pokoju wspólnego Puchonów. Oczom Susan ukazała ta śliczna tleniona blondynka o bardzo długich nogach, którą często mijała, idąc na piątkową historię magii. Nawet szkolny mundurek dobrze na niej leżał i tylko podkreślał walory. Coś zacisnęło się w żołądku Rudej i dziewczyna poczuła, że znów traci zdolność mówienia. 
― Ładna jest ― wychrypiała po chwili ciszy. 
― Ale rok starsza i zajęta! ― Roger wyszczerzył zęby w łobuzerskim uśmiechu, nie wyczuwając załamania w głosie Susan, po czym nagle zmienił temat: ― A ty dzisiaj nie trenujesz? 
― Pogoda fatalna. Leje. 
― A tak, kompletnie zapomniałem. Ale widziałem cię na eliminacjach i parę razy rzuciłaś mi się w oczy podczas treningu. Świetnie latasz ― pochwalił ją, przez co z zachwytu niemal zsunęła się z fotela. ― Oliverowi też się podobasz. Eee, podobało ― poprawił się chłopak i zmieszany wplótł palce w swoje blond kosmyki. 
― Riversowi? ― spytała zdziwiona, zaszokowana zarówno samym faktem, że ktoś ją zauważa, jak i przejęzyczeniem Malone’a. 
― A znasz jakiegoś innego? Jeśli chcesz, jutro po południu idziemy zobaczyć jakąś superfajną klasę, którą odkrył Oliver. Ponoć są w niej tony słodyczy, za każdym razem inne. Będą też Irene Denholm, ona jest rok młodsza, no i Justyn i Sally.
Susan wydukała podziękowanie za zaproszenie i pożegnawszy się z Rogerem, pobiegła do dormitorium. Całą sobą chciała zostać i dalej rozmawiać z chłopakiem, ale miała już tak wielki mętlik w głowie, że była wręcz pewna, że lada moment wypali coś głupiego. W sypialni skierowała szybkie kroki do łazienki, gdzie zimną wodą opłukała rozpaloną twarz i uderzyła parę razy czołem w kant umywalki, tak w ramach otrzeźwienia. Gdy spojrzała na siebie w lustrze, spostrzegła, że jej policzki przybrały kolor przecieru pomidorowego. Załamana, wybiegła z toalety i rzuciła się na łóżko.
Czy ona nie mogła choć raz zachować się normalnie? Nic dziwnego, że poza przyjaciółmi z dzieciństwa, którzy właściwie traktowali ją jak rodzinę i przymykali oko na dziwaczne zachowania, bo byli do nich przyzwyczajeni, i niezwykle wyrozumiałą Hermioną, nie miała nikogo. Nie potrafiła nawet poprowadzić zwykłej pogawędki z kolegą z roku, bo od razu cała twarz jej płonęła, głos się załamywał i niemal mdlała ze zdenerwowania. Czuła przemożną ochotę uduszenia się poduszką, pod którą chowała usilnie głowę, obawiała się jednak, że nawet do tego nie była zdolna. 
Głupia, głupia, głupia!, powtarzała sobie w myślach. 
Ale o co w tym tak naprawdę chodziło? Czy to jakiś durny dowcip? Pewnie tak. Och, to takie do przewidzenia! Roger się z kimś założył, a teraz zabawiają się jej kosztem! Bo jaki mógłby mieć inny powód, żeby odezwać się do niej chyba pierwszy raz po sześciu latach, choć byli w jednym domu na jednym roku? Tyle lat miał ją gdzieś, że żadne inne wytłumaczenie nie wydawało jej się logiczne. Mimo czarnych myśli, które zasnuły jej umysł, Susan niesamowicie chciała wierzyć, że może jednak w końcu nadszedł dzień, w którym ziszczą się jej marzenia i w końcu jakiś chłopak poprosi ją o chodzenie, bo okaże się, że podkochuje się w niej skrycie od paru lat, ale do tej pory nie miał odwagi, by ją o to zapytać... Może…
W takich chwilach jak ta, Ruda żałowała, że nie miała normalnej przyjaciółki, której mogłaby się zwierzyć z nowych, przytłaczających problemów i wątpliwości. To było niesprawiedliwe, przecież nie powinna wiecznie dusić wszystkiego w sobie, bo wybuchnie! Poza tym nie rozumiała, czemu to wszystko przytrafiało się właśnie jej, nie zasługiwała na to. Czemu nie mogła mieć zwyczajnego życia jak na przykład taka Poppy Caxton, która była tak zniewalająco piękna, że nawet gra w tę śmierdzącą grę i sprawowanie stanowiska przewodniczącej Hogwarckiego Klubu Gargulkowego nie odejmowało jej uroku? Ba, jakimś cudem powodowało, że tylko więcej chłopców się za nią oglądało. 
Susan miała dość. Tak naprawdę to nic w tym Hogwarcie nie było normalne! Ani Hermiona, ani ona sama, ani dyrektor. Nawet chłopcy, którzy dla żartu przypominali sobie o jej istnieniu po sześciu latach, czy też dziewczęta, które patrzyły na nią jak na trędowatą. Jeszcze chwilę temu Susan chciała zostać w łóżku za zaciągniętymi kotarami do końca wieczora, płacząc w poduszkę, ale teraz przepełniała ją wściekłość tak wielka, że jedyne, czego pragnęła, to wyjść na ten idiotyczny deszcz i latać na miotle aż przemoknie do suchej nitki. 
I właściwie czemu nie? Co ją powstrzymywało? Zawsze przecież była tą grzeczną, tą ułożoną, tą bezkonfliktową małą, rudą dziewczynką. Czemu raz nie mogła wykrzyczeć, co ją boli, i zrobić czegoś głupiego? Najwyżej trafi potem do skrzydła szpitalnego i Pomfrey przepisze jej eliksir pieprzowy. 
Poderwała się do pozycji siedzącej, rozsunęła miękkie miodowe kotary uszyte z flaneli, chwyciła miotłę leżącą pod łóżkiem i wybiegła z dormitorium. Strąciła po drodze nowe perfumy Megan Jones, która spała tuż przy wyjściu, ale kompletnie się tym nie przejęła. W pokoju wspólnym nie zareagowała też na zdziwione spojrzenie Rogera, który chyba nawet coś za nią krzyknął, ale miała to już głęboko w nosie. Co go obchodziło, co ona robi, gdzie biegnie? No tak, w końcu powiedziała mu, że dziś nie trenuje, bo na dworze pada ulewny deszcz, a potem poszła do dormitorium, tłumacząc, że jest śpiąca. Teraz zaś wybiegła cała zapłakana i to w samym swetrze (tym obrzydliwym, morelowym), ściskając miotłę w dłoni. No trudno, najwyżej wytłumaczy to jutro. Albo w ogóle, bo przecież ona nikomu nie musiała się tłumaczyć!
Susan szybko przekroczyła beczki, które prowadziły do pokoju wspólnego Puchonów, i zaraz dopadła wielkich, zdobionych drzwi wejściowych, które zaskrzypiały przeraźliwie, gdy wybiegała na dwór. Dosiadła swojej Zmiataczki 6 tuż przed zamkiem. Nie czekała na dojście na boisko quidditcha — bała się, że się rozmyśli. Poza tym tak naprawdę wcale nie chciała tam lecieć. Zamiast na boisko, skierowała więc miotłę wokół zamku, przefrunęła nad cieplarniami, aż znalazła się nad jeziorem. Po chwili spojrzała w dół i coś uwięzło jej w gardle. 
Była głupia, kompletnie głupia! Co ona sobie myślała!
Mogła się złościć na Hermionę, mogła być wściekła na swoje beznadziejne życie, bo egzystowanie w tym bagnie naprawdę sprawiało jej same przykrości. Mogła też mieć w nosie tego całego Rogera i to, jak z nią pogrywał, ale nie musiała przecież od razu popełniać samobójstwa! Jak bowiem inaczej nazwać wiszenie na superstarej miotle, która czasami dla kaprysu obniżała lot o parę jardów, tuż nad hogwarckim jeziorem wypełnionym trucizną? 
― Harry, co ja tu robię, zrób coś... ― mamrotała pod nosem, w ogóle nie myśląc, co mówi. 
Zawróciła miotłę, ale do linii brzegu było jeszcze daleko, a jej felerna Zmiataczka zaczęła jak na złość akurat teraz opadać. Już po chwili Ruda leciała zaledwie sześć, może siedem jardów nad taflą jeziora czarnego jak pogrzebowy kir (zaraz będziesz go potrzebowała, durna idiotko!, pomyślała). Ledwo mogła utrzymać się na miotle, dłonie pociły jej się wściekle, a widok zamazywały uparte krople deszczu. Jeśli myślała, że chwilę temu w pokoju wspólnym, rozmawiając z Rogerem, była zestresowana, to srogo się pomyliła! Nic nie mogło się równać z tym, co właśnie przeżywała. 
Zaciskała dłonie kurczowo na trzonku, a przed oczami tańczyły jej obrazy rodziców i cioci Amelii, dziadka marzącego o tym, żeby została smokerką i babci, która co roku kupowała jej na święta coraz brzydsze swetry. Trzymali się za ręce i płynęli tuż pod nią, uśmiechając się zachęcająco. 
― Chodź do mnie, ruda małpo ― mówił tata, rozkładając ramiona, jakby tylko czekał, aż rzuci się na niego i uściska mocno. 
― Chodź do mnie, słoneczko ― zachęcała mama łagodnym głosem, wyciągając do niej ręce. ― No chodź, mama ci pomoże. Mama zrobi porządek z tymi łobuzami. 
Obniżyła lot jeszcze bardziej i spojrzała na nich zauroczona. Chciała być z nimi. Chciała, żeby zabrali od niej tych okropnych kolegów, którzy krzywdzili ją na każdym kroku. Wyciągnęła dłoń w kierunku powierzchni wody. Od mrocznej tafli dzieliły ją zaledwie trzy stopy, gdy nagle dziwna przezroczysta postać wzleciała z jeziora tuż pod Susan i przeleciała przez nią, otrzeźwiając dziewczynę w trybie natychmiastowym. Ruda poderwała miotłę i rozejrzała się zszokowana. 
Kilka cali nad obrzydliwą, smolistą mazią unosiła się biaława kobieta patrząca na Susan wściekle. Dziewczyna nie wiedziała, co się dzieje. Skuliła ramiona i pochyliła głowę, starając się jak małe dziecko schować przed dziwną postacią. Zacisnęła mocno powieki, a gdy po chwili ciszy odważyła się otworzyć jedno oko, jej wzrok spoczął na wodzie tuż pod nią. Spostrzegła, że zaraz pod taflą jeziora znajdują się miliony takich samych srebrzystych istot, wijących się dziko jak węże. Przepływały przez siebie, jakby...
― Duchy! ― krzyknęła Susan i z wrażenia prawie spadła z miotły. 
Postać przed nią płynęła zygzakiem nad powierzchnią jeziora i wpatrywała się w nią wyczekująco, jakby chciała, żeby Ruda czym prędzej stąd odleciała. Ale ona nie mogła się ruszyć, była bowiem jak sparaliżowana nowym odkryciem. Chciała sprawdzić, czy rzeczywiście ma rację, dotknąć tej ulotnej, delikatnej istoty...
…Która nagle wydała z siebie skrzek tak przeraźliwy, że Susan aż zadźwięczało w uszach. Krzyk uwiązł jej w gardle i przerażona skierowała swoją Zmiataczkę niemal pionowo w górę, i ledwo powstrzymując atak paniki, odleciała znad jeziora jak najszybciej mogła. 
W głowie panował jej istny chaos. Wiedziała, że tak jak zawsze opanowana Hermiona powinna teraz przeanalizować sytuację, której była świadkiem, ale po prostu nie mogła pozbierać rozszalałych myśli. Czuła się, jakby jednocześnie miała w głowie i pustkę, i zamęt. Myśli pędziły gdzieś w sposób maksymalnie nieskoordynowany i nie potrafiła się skupić. Odpierała od siebie możliwość zrozumienia czegokolwiek, co pojawiało się w jej głowie i tylko leciała przed siebie z zawrotną prędkością pięćdziesięciu mil na godzinę, osiągając niemal maksymalną szybkość swojej starej miotły. 
Gdy dotarła na brzeg, a jej stopy dotknęły w końcu mokrej trawy, opadła na ziemię i zaczęła tulić twarz do mokrych źdźbeł, szlochając głośno. Nie obchodziło jej teraz nic — ani to, czy ktoś ją dostrzeże z zamku, ani to, czy nie uszkodziła miotły, rzucając ją tak niedbale na błonia. Była bezpieczna, była na ziemi, nie umarła! Płakała i śmiała się jednocześnie, turlając się po zimnej trawie. Jej sweter był tak mokry i brudny, że nadawał się tylko do wyrzucenia. Za paznokciami miała chyba tonę burej ziemi, a zimny deszcz dalej uparcie padał na jej małe, trzęsące się z chłodu ciałko, ale czuła się taka szczęśliwa! I dalej nie mogła uwierzyć w to, że zachowała się tak głupio i bezmyślnie. Ale to nie było teraz ważne, nie! Nie zarobiła szlabanu i choć jutro może obudzi się chora, jednak żywa!
Położyła się w końcu na plecach i spojrzała w szare niebo. Miała trudności z utrzymaniem otwartych powiek, bo ostre krople wody wpadały jej do oczu, ale nie chciała ani ich zamykać, ani wracać do zamku. Rozglądała się po błoniach z szerokim uśmiechem na ustach, jakby miała je widzieć właśnie ostatni raz (albo może jakby oglądała je po raz pierwszy?). Wszystko wydawało się takie cudowne. I chatka Hagrida, majacząca gdzieś w oddali po drugiej stronie brzegu jak cicha, ciepła przystań dla zbłąkanych, i mroczna linia drzew stanowiąca zaproszenie do Zakazanego Lasu, i piękna, puszysta trawa pokrywająca niezliczone pagórki wylewające się przed ogromnym, monumentalnym zamkiem z kamienia. To wszystko było takie piękne. I nawet niezwykła dla tego krajobrazu martwa kałamarnica leżąca w poprzek błoni nie psuła cudownego, jedynego w swoim rodzaju klimatu. 
Niewątpliwie leżałaby tak jeszcze długo i nabawiła czegoś gorszego niż zwykłe przeziębienie, lecz po chwili usłyszała szybkie kroki i niepewny głos:
― Ruda? Co tu robisz?
― Zrzucam wylinkę i musiałam się trochę poocierać ― odpowiedziała, szczerząc się jak głupia do swojego jak zawsze niezawodnego Harry’ego, który magicznym sposobem pojawiał się za każdym razem, gdy go potrzebowała. Spojrzała na jego zatroskaną twarz. Przyjaciel nieświadomie już samą obecnością poprawiał jej humor. 
― Byłem pewien, że to Nev zrzuca wylinki ― powiedział.
― To co ja w takim razie robię? — spytała i znów wpatrzyła się w niebo.
― Myślałem, że kopiesz sobie borsuczą norę na sen zimowy. Rzucasz się tak niekontrolowanie od jakiegoś czasu, cały pokój wspólny Gryffindoru cię obserwuje i robi zakłady. Ja obstawiłem, że szukasz dobrego miejsca na wykopanie tunelu.
Harry przysiadł tuż obok niej, odpiął szatę i przykrył nią przemoczoną Susan. 
― Rozważałaś powrót do zamku? Trochę tu chłodno. 
― Nie jestem pewna. Właściwie chyba nie. 
― A co tak obserwujesz?
Susan skierowała wzrok na ociekającą wodą twarz przyjaciela i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Jego okrągłe, pucułowate policzki ledwo przytrzymywały okrągłe okulary w czarnych oprawkach, które zsuwały się ze śliskiego, mokrego nosa. Włosy strąkami oblepiały mu zatroskaną twarz i wyglądał przez to tak żałośnie…
Ona pewnie też. 
― Właściwie to przyglądałam się tamtej choince ― wskazała palcem drzewo rosnące parę jardów od nich. 
― To niezwykle interesująca choinka ― przyznał jej rację brunet. ― Bardzo szpiczasta. I bardzo zielona. 
Ruda zaśmiała się perliście. Okropnie mokry i zimny strąk włosów lepił się jej do czoła, a ona miała zbyt brudne ręce, żeby go stamtąd zabrać. Nie chciała też wracać do zamku. Poza przyjemnym, statecznym szumem deszczu, na błoniach było przyjemnie cicho, a ona uwielbiała ciszę dzieloną z Harrym. Ale zęby dzwoniły jej z zimna, a brunet patrzył na nią tak bezradnie...
― No dobra, to chodźmy. Ja mogę być chora, ale nie chcę mieć ciebie na sumieniu. 
Szli za rękę, bo trawa gdzieniegdzie przetransformowała się w śliskie błoto i Susan prawie wylądowała parę razy twarzą w ziemi. Buty mieli tak ubrudzone, że przez chwilę bali się wchodzić do Hogwartu, żeby nie zostać uśmierconym wzrokiem przez wściekłego Filcha i jego kotkę groźnie szarżującą na nich tempem iście spacerowym. 
― Szkoda, że nie jesteśmy prefektami ― westchnął Harry, gdy już znaleźli się w zamku. ― Moglibyśmy wtedy pójść się wykąpać w gorącej wodzie w tej wielkiej łazience. Znaczy się, ty byś najpierw mogła, potem ja... nie razem, czy coś, czy... ― zająknął się. 
― Strasznie nie chcę wracać do dormitorium sama ― powiedziała Susan, ignorując potknięcie przyjaciela. 
― Jest ci zimno? Możemy wziąć gorącą czekoladę z kuchni i pójść zaszyć się w sowiarni. I tak jesteśmy mokrzy i będziemy chorzy, godzina w tę czy w tamtą nie zrobi różnicy. Chyba że wolisz się najpierw wykąpać. 
― Chodźmy po czekoladę. 
W wieży było im o tyle lepiej, że nie padał na nich deszcz. Susan właściwie wcześniej to nie przeszkadzało, ale wiedziała, że Harry robił się nerwowy, gdy świat zamazywał mu się przez mokre okulary. Skulili się więc na wilgotnym sianie pod ścianą i niemal równocześnie zanurzyli usta w parującym napoju. Wokół nich siedziało liczne stado sów, które wpatrywały się w nich skonsternowane i pohukiwały jedna przez drugą. 
― Uwielbiam czeksę ― zwierzył się jej Harry, jakby dziewczyna znała go od przed chwili i nie miała o tym zielonego pojęcia. ― A tak właściwie co robiłaś na błoniach? 
― Było mi smutno. 
― Uszy do góry, nie ma co się martwić! Jutro będzie lepsza pogoda. Na pewno będzie! Pójdziemy w słońcu polatać i... ― zaczął paplać chłopak. 
― Harry, wiem, że nie lubisz, jak ktoś ci zrzędzi przy uchu, ale na to akurat latanie mi nie pomoże ― westchnęła Susan. ― Nie mogę wiecznie uciekać przed tym, że Hermiona mnie nie cierpi, że jako jedyna z naszej paczki nie mam poza wami znajomych, a chłopcy zamiast podrywać, robią sobie ze mnie żarty. 
― Kto robi sobie z ciebie żarty? ― zapytał oburzony Harry i odstawił na bok kubek z czekoladą. 
Poderwał się, jakby chciał zaraz pobiec i zrobić porządek z każdym, kto naraził się Rudej. Susan powiedziałaby nawet, że wygląda groźnie z tą swoją oburzoną miną i pozycją niemalże bojową, gdyby nie fakt, że włosy kleiły mu się do twarzy, jakby oblizał go pies, a z nosa leciały smarki. 
― Wytrzyj nos, bo zaraz mnie ufaflasz ― zaśmiała się dziewczyna. Harry zawsze miał nietypową zdolność do rozbrajania jej nieumyślnie w nawet najsmutniejszych momentach. ― Roger Malone. Wyobraź sobie, że z Oliverem Riversem uznał, że fajnie latam. 
― A to drań! ― krzyknął Harry. 
― Prawda? I zaprosił mnie na jutro na jakiś wypad do słodyczowej klasy, jak on może tak perfidnie sobie ze mnie stroić żarty? Pewnie dowiedział się, jak kocham słodkości i teraz chce mnie nabrać…
― O czym ty mówisz? ― zdziwił się chłopak, patrząc na Susan jak na idiotkę. ― Roger od tygodnia łaził za mną i podpytywał o ciebie dyskretnie, a ja głupi się nie zorientowałem! 
― Pomogłeś mu w dowcipkowaniu ze mnie!?
― Co? Ja nie... Ty jesteś serio jakaś nierówna dzisiaj. On nie żartował, rudy głupku. 
Susan zamarła i prawie wylała na siebie resztkę wciąż ciepłej czekolady. Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Więc to była prawda. Prawda przez duże P!
― Czyli że on tak na serio?! ― krzyknęła, śmiejąc się głośno. ― Ale super! Więc jutro idziemy razem, bo on chce! No będzie jeszcze Oliver, Irene i Sally, nie wiem w sumie która… Ale on będzie, on chce! Na Merlina, nie wiesz nawet, jaka jestem szczęśliwa!
― Czyli ty... się cieszysz? ― zdziwił się Harry, próbując ukryć zawód. ― Myślałem, że…
Ruda poderwała się na równe nogi, w ogóle nie słuchając przyjaciela, przez co niemal przewróciła swój kubek z czekoladą. Podskoczyła trzy razy w górę, piszcząc głośno z radości, wyściskała Harry’ego i wybiegła z sowiarni, cała szczęśliwa. Przypadkiem nie zwróciła uwagi na to, że zostawia bruneta samego. 
Harry stał na wieży jeszcze przez chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy i wpatrywał się w miejsce, gdzie przed momentem zniknęła Susan. Hedwiga, chyba wyczuwając kiepski nastrój właściciela, sfrunęła na ramię Harry’ego i zaczęła przebierać dziobem w mokrych strąkach jego włosów. 
Sowy wokół pohukiwały żałośnie, deszcz padał cicho: kap, kap, kap. 
A Harry dalej stał. Nie pamiętał, jak wrócił do dormitorium. 

22 komentarze:

  1. Ale długi rozdział, rozpisałaś się :D Lecz było warto, naprawdę się wciągnęłam ;)
    Swoją drogą trochę rozumiem nerwową reakcję Susan, całe szczęście, że nad tym jeziorem nic jej się nie stało. No i że Roger nie żartował :D Choć wydaje mi się, że Ruda Harremu również się podoba. Ciekawi mnie też kwestia duchów w odmętach toni wodnej.
    Pomysł z komórką w świecie czarodziei? Bomba!
    Bardzo ładne, realistyczne opisy. Choć czytałam wszystkie części HP dwa razy, to muszę się przyznać, że naprawdę wiele imion i miejsc pozapominałam. Mimo wszystkich zmian, dobrze jest znów przeczytać o starych bohaterach w całkiem nowym wydaniu c:
    Pozdrawiam i zapraszam również do siebie ^^ ~ EvilRay z bloga Król Lew: Historia Nieznana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Dziękuję bardzo za komentarz!
      Bardzo się cieszę, że udało mi się Ciebie wciągnąć. :) No podoba się, podoba się ta Ruda Harry'emu, stąd taki smutny był. :(
      Na pewno zajrzę również do Ciebie w najbliższym czasie!
      Pozdrawiam ciepło,
      mózg

      Usuń
  2. Świetny rozdział :D Ty to umiesz wywołać uśmiech :D
    Te komórki są genialne! :D Wyobraziłam sobie, że nagle srebrny pierścionek zaczął mienić się wszystkimi kolorami tęczy.
    Akcja z Rogerem mnie rozbroiła xD. Harry musiał mieć niezbyt mądrą minę gdy Susan się cieszyła xD Chciałamby to zobaczyć xD
    Nie ma to jak przyglądać się choince xD Moje ulubione zajęcie xD
    Pozdrawiam i życzę dużo weny! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, Nimfo!
      Dziękuję bardzo za komentarz!
      Biedny Harry, a Ty się śmiejesz. :P A rozmowy o głupotach zawsze spoko! <3
      Pozdrawiam ciepło,
      mózg

      Usuń
  3. Zastanawiam się, czy jestem jedyną osobą, która utożsamia się z Susan. Ale nie rozumiem, jak mogła myśleć, że Roger żartował.
    Wydaje mi się, że Ruda podoba się Harry'emu...:P Pod koniec jego miną musiała być bezcenna. Aczkolwiek czułabym się tak samo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czeeeść Fleur!
      Dość dużo osób się z nią utożsamia. Cóż, tylko mnie to podnosi na duchu, że postać mi dość dobrze wychodzi. :D Osobiście jej nie znoszę, ale cóż, nie każdego swojego bohatera można lubić. :D
      No podoba się, podoba, a biedak został z dwoma kubkami. :< No ale cóż, SERCE NIE SŁUGA! :P
      Dziękuję bardzo za komentarz!
      Pozdrawiam serdecznie,
      mózg

      Usuń
  4. Zmrużyła oczy w wyrazie zadowolenia i wyglądało, jakby mało brakowało, żeby zaraz zaczęła mruczeć z zadowolenia jak jej puchaty Krzywołap
    o co chodziło wtedy z Malfoy’em - bez apostrofu, z apostrofem czytałoby się jako "Malfoem"
    Była na siebie wściekła, bo w gardle właśnie rosła jej coraz większa gula niepozwalająca normalnie mówić, a mózg zapełniał się powoli różową mgłą szczęścia, która spowalniała procesy myślowe i sprawiała, że jej zwoje mózgowe coraz bardziej przypominały papkę.
    I nawet niezwykła dla tego krajobrazu martwa kałamarnica leżąca w poprzek błoni nie psuła cudownego, jedynego w swoim rodzaju klimatu.
    Niewątpliwie leżałaby tak jeszcze długo i nabawiła czegoś gorszego niż zwykłe przeziębienie
    + podmioty się nie zgadzają.

    Susan, no... zwykłe nastoletnie dziewczę, powiedziałabym. Nie chce otwarcie przyznać (czy też: nie może, bo kumpluje się z Hermioną, która gardzi rozmowami o chłopcach), że bardzo brakuje jej w życiu miłosnych rozterek, chce mieć tego chłopaka i najwyraźniej sporo w jej życiu kręci się właśnie wokół chłopców, których - jak sądzi - mieć nie może, no bo jagtotag, że taki eee... (i tutaj źle ze mną trafiłaś: za dużo w tym rozdziale imion i nazwisk pobocznych postaci, więc totalnie straciłam rachubę i nie wiem, kto co i jak, zatem muszę teraz wrócić się w rozdziale i sprawdzić) Roger zwrócił na nią uwagę, no i jeszcze Oliver oraz dotyczącego przejęzyczenie. W tym niedowierzaniu widać niską samoocenę, może też skonfundowanie kwestiami dojrzewania (ach) i związaną z nim zmianą starych stałych (bycia niezauważaną przez nikogo, a już najbardziej przez chłopców). No nie wiem. Obiektywnie mogę powiedzieć, że kreacja jak najbardziej na plus, bo mało spotykana w opkach - zwykle żaden autor nie przyzna, że jego bohaterka ma parcie na związek, że żyć bez niego nie może i że to jeden z jej aktualnych priorytetów w życiu, więc miło było odetchnąć od czegoś takiego, szczególnie, że kreacja Susan jest jak najbardziej wiarygodna, bo przecież tak adekwatna do bolączek wielu nastoletnich dziewcząt. Z drugiej strony... no, na razie jest to trochę płytko przedstawione (no nie wiem, wyczuwałam tam prześmiewczość), nieszczególnie jakoś mnie ruszyło i cośtamcośtam. Ale niczego nie skreślam, żeby nie było ;p.

    Eee... nie posprzątali zwłok kałamarnicy? Jasne, z jednej strony to może być niebezpieczne, zważywszy, że nie mają zielonego pojęcia, jak potężna czarna magia musi wydzielać się gdzieś wewnątrz jeziora, ale z drugiej strony przecież mają pod opieką uczniów. Uczniów - jak udowodniła Susan - głupszych i mądrzejszych, z przewagą tych głupszych jednak (dzieciaki dzieciakami, inna sprawa, jak ktoś już starszy porywa się na lot nad jeziorem, doskonale wiedząc, że jego Zmiataczka jest kapryśna, noale Susan pokazała nam, jakie ma priorytety w życiu), więc jestem w szoku, że jeszcze żaden dzieciak nie przekręcił się z powodu olewactwa klasycznego Dumbledore'a. Wiem też, że dyrekcja stara się trzymać sprawę pod kloszem, no ale co, monitorują wszystkie wysyłane przez uczniów listy do rodziców? Bo nie chce mi się wierzyć, że chociaż takie pierwszoroczniaki nie zmoczyłyby gaci na widok truchła wielkiej kałamarnicy spoczywającego sobie (i rozkładającego się...) tak o, na błoniach, i nie napisałyby do rodziców w tej sprawie. No nie wiem. Podejrzewam, że wszystko się wyjaśni, niemniej leży mi to nieodpowiednio na razie (raczej z powodu niewiadomych) :').

    To "Nie pamiętał, jak wrócił do dormitorium" fajnie zamknęło rozdział, bo wiadomo, co oznaczało (tsa, lubię się rozpisać na temat oczywistych oczywistości często, ale aż tak nisko nie upadnę xd).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa no i na plus rozkminy Hermiony i Susan na temat mugolsko-czarodziejskiego sposobu komunikacji. Ciekawię się, czy dziewczyny zostaną przy pomyśle z biżuterią, czy pójdą książkową drogą i zaopatrzą wszystkich w galeony (no i czy to oznacza, że powstanie jakaś forma GD; ofkorz nie takie GD kanoniczne, no bo masz AU, ale w założeniu takie wiesz - z rozdziału na rozdział robi się mhroczniej, dzieją się mhroczniejsze rzeczy, plot thickens i te sprawy (lalala), więc dzieciaki postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce i przygotować się nawzajem na widmo najgorszego).

      Usuń
    2. Cześć!

      Na wstępie, jak zawsze: dzięki za wyłapanie błędzików. :D To zadowolenie w sumie już widziałam, ale ostatnio coś ciężko mi się zalogować do bloggera. Słońce jest zbyt absorbujące. :<

      Susan i jej kreacja - ach, uwielbiam te Twoje "streszczanki", pomagają mi bardzo zobaczyć, czy moje próby w wykreowaniu postaci wypadają tak, jakbym chciała. <3 Szczególnie cenne to dla mnie przy tej postaci, bo dość ciężko się pisze o kimś, kogo się nie lubi, no.
      Prześmiewczość? Bardziej autopocisk, lekka docina samej sobie. Nie mogę się czasami powstrzymać od lekkiej ironii, ale nie dlatego, że nią gardzę, a dlatego, że też widzę w niej jakiś tam mój nastoletni epizod. A że ja fanatycznie naśmiewam się sama z siebie, to mogło mi się to niechcący przelać na nią. Niemniej nie mam tu w zamiarze niczego złego. Gdzie najmocniej to widać? Bo może powinnam nad tym zapanować i coś tam przeredagować?

      Kałamarnica - no nie posprzątali, bo Dumb nie chce się tego tykać na razie, a nauczyciele teoretycznie pilnują, czy nikt jej nie zaczepia. Ale wiadomo, błąd rzeczą ludzką, a i jak nam pokazuje saga HP, dzieciaki w Hogwarcie mają dziko rozwiniętą umiejętność przemykania się pod nosami profesorów i wyczyniania różnych głupot. Już niedługo coś zrobią z kałamarnicą, bo wbrew pozorom od jej wypełznięcia minęło zaledwie 12 dni, ale to na dniach dopiero wszystko się wydarzy, dokładnie za dni osiem. Mamy tu też do czynienia z czymś, czego Dumb do końca nie zna, tak więc trochę dłużej zajmuje mu znalezienie dobrego rozwiązania. W międzyczasie patrzeniem, czy nikt tam nie podchodzi, mają się zająć nauczyciele i Hagrid. Nie podałam tych informacji w rozdziale, bo nie są to polecenia znane uczniom, niestety taki rodzaj narracji trochę mnie ogranicza w kwestii przekazu już w tym rozdziale wszystkiego, co bym chciała... :( Chyba że masz jakiś pomysł, jak to ująć, bo przyznam, że trochę nad tym główkowałam, ale nie chcę znów posługiwać się wizytą u Hagrida. xD

      Jej, właśnie się zastanawiałam, czy tylko mnie to ostatnie zdanie tak ładnie brzmi (jak je napisałam, to aż sobie zrobiłam deserek w nagrodę, o, że tak się ładnie zasmuciłam z Harrym i chyba weszłam na wyżyny mojej empatii XDDD), więc cieszę się, że zwróciłaś na to uwagę.

      Ha, byłam ciekawa, jak odbierzesz właśnie rozkminę Hermiona-Susan w kwestii sposobu komunikacji. Byłam nawet wręcz pewna, że Ci się pomysł nie spodoba, miłe zaskoczenie! :D

      Dziękuję pięknie za komentarz, kłaniam się i pozdrawiam!
      mózg

      Usuń
    3. Zawsze ciekawi mnie ta antypatia autorów względem swoich postaci, rzadko kiedy czegoś takiego doświadczam, szczerze mówiąc, taka prawdziwa antypatia zdarzyła mi się raz i była raczej mocniej związana z doborem narracji (pierwszoosobowa) niż czymkolwiek innym. Nie rozumiem, nawet jak tworzę, za przeproszeniem, skurwieli (ale nie takich słodkich czy do lubienia, jak to niektórym może na myśl przyjść), to i tak ich kocham, jakby to były moje dzieci :P.
      A po co zawierać w tekście autopocisk względem siebie, jeżeli ten nastoletni epizod jest w przeszłości, bo jest - no - nastoletnim epizodem? :D Ja tam lubię pośmieszkować ze swojej głupoty i zdecydowanie siebie za nią nie hejtuję, noale :P. Nie widać tego szczególnie mocno w żadnym momencie, po prostu odniosłam takie wrażenie, jak spojrzałam na całość z boku, podczas pisania komcia, więc you're safe :').
      ZALEDWIE dwanaście dni? :D Mamy zupełnie inne postrzeganie czasu odnośnie trupów rozkładających się na błoniach i to trupów, które mogą wysłać dzieciaki ekspresem albo do Munga, albo do domu pogrzebowego :D. Czyli w bilansie będzie tam leżała prawie miesiąc. Te informacje mogłabyś ująć na zasadzie przemyśleń któregoś z bohaterów, na pewno Neville miałby coś uszczypliwego do powiedzenia na temat tego, jak Dumbledore naraża ich wszystkich i spokojnie mógłby po drodze potknąć się o myśl, dlaczego właściwie kałamarnica nie została jeszcze uprzątnięta ;'). No ale to tam tylko taki pomysł.

      Nie pochwalam kanonthumpingu, a czytam AU, więc nie mogę kręcić nosem na każde odbiegnięcie od kanonu przecież :P. Wolę pozostawić swoje pokłady marudzenia na kreację Ronalda :'D.

      Usuń
    4. Ja zawsze lubiłam moich bohaterów, Susan tylko nie lubię. Ja chyba wolę wredoty, a nie kluskowate rude dziewczynki. :D Łatwiej mi właśnie polubić takiego skurwiela, niż rozlazłą Susan.

      Ten autopocisk... No, bo mnie to bawi. Lubię się śmiać z siebie. To taki pocisk na zasadzie, no właśnie, pośmieszkowania z samej siebie, a nie hejtu.

      No wiesz, nauczyciele mają tego pilnować. Z drugiej strony - to serio, tylko miesiąc, aby zgłębić temat dziwnej magii, której nikt nie znam, ba, której nawet pochodzenia nikt nie zna. Jak zrobią coś pochopnie, może to wywołać podobny skutek, jak wbiegnięcie na hurra w martwe cielsko kałamarnicy, krzycząc: "ZA JEDNOROŻCE!!!". Natomiast Twój punkt widzenia rzeczywiście się pojawi, w następnym rozdziale podczas rozmowy przyjaciół. Bo to narzekanie Neva już opisałam, ale myślałam może, żeby to wpleść już jakoś do tego rozdziału... No ale cóż, po prostu większe refleksje na temat postępowania z martwą kałamarnicą rzeczywiście pojawią się dopiero w przyszłym rozdziale. :)

      Usuń
  5. No wreszcie znalazłam czas, żeby nadrobić zaległości. :3 Fajnie że teraz jestem na bieżąco, ale niefajnie, bo trzeba czekać na kolejne rozdziały, eh. Muszę ci powiedzieć, że bardzo przywiązalam się do twoich bohaterów. Każdy z nich ma niepowtarzalny charakter i każdego z nich za coś lubię. Po tym rozdziale najbardziej utożsamiam się z Rudą. Normalnie jakbym o sobie czytała. Też taka niepewna siebie, nie wierząca w to, że ktoś mógłby ją polubić, trzymająca w sobie emocje, samotna cicha myszka, którą jednak czasem stać na jakieś głupie i nieracjonalne zachowania xD
    Urocze to było z tym Rogerem i wyczuwam romansik, co mnie bardzo cieszy, ale z drugiej strony żal Harrego :c Może będzie tak że Susan zwiąże się z Rogerem ale będzie to związek wyjątkowo nieudany, przez co zda sobie sprawę, że kocha Harrego? XD hehehe, czekam na to.
    No i nie mogę doczekać się, co tam Hermiona wymyśli w sprawie czarodziejskich komórek. Sama czytając HP zastanawiałam się, czemu żaden czarodziej nie wpadł na wygodniejszy i szybszy sposób komunikacji, niż wysyłanie sów :/ Rozumiem, że Rowling chciała, żeby ten świat miał swój specyficzny, magiczny klimat, więc nie chciała go zatruwac nowoczesną technologią, no ale jak widać są inne sposoby na to i dobrze że chociaż Hermiona na to wpadła (no dobra, ty na to wpadłas xD)
    Pozdrawiam i do następnego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Lady!
      Dziękuję, że znalazłaś czas, żeby do mnie zajrzeć! Ja niestety nie mam ostatnio na nic czasu, ale wciąż mam Cię w pamięci, choć utknęłam na pierwszej części.
      Bardzo mnie cieszy ten pozytywny odbiór moich bohaterów i wieść o tak dużym przywiązaniu!
      Pozdrawiam Cię ciepło i ściskam,
      mózg

      Usuń
  6. Kurde, ja cię uwielbiam. Zostań moim osobistym Jezusem.
    Już od pewnego czasu szukałam jakiegoś dobrego opo o HP, bo kocham tę serię ponad życie, ale jedyne, co wpadało mi w ręce to jakieś Dramione, Drarry i ogólnie tego typu rzeczy.
    A to jest genialne! Piszesz niemal jak Rowling, idealnie umiesz oddać charakter Hogwartu. Sama główna intryga nie dość, że jest naprawdę dobra, to i serio w zadawalający sposób ujęta. Nigdy nie spotkałam się z autorem, który podjąłby się wyzwania zrobienie paczki przyjaciół z innych domów, głównie dlatego, że to niewygodne i ciężkie do zrealizowania. Ale widzę, że dla ciebie to pestka.
    Swoją drogą strasznie nie lubię Hermiony w tym opowiadaniu. Najlepsze jest to, że jako jedyna miałaś odwagę ująć Hermionę taką, jaka jest naprawdę, a nie jakąś wyidealizowaną Mionę z tych wszystkich Dramione.
    Sam pomysł zrobienia jedną z głównych bohaterek Susan Bones jest genialny. W całej sadze słychać o niej może ze dwa zdania, a ty zrobiłaś z niej wielowymiarową bohaterkę. Moim zdaniem jest jednak ciut podobna do Ginny, ale mi to nie przeszkadza.
    Swoją drogą, nie chcę, żebyś zrozumiała mnie, źle, bo bardzo lubię Neville'a w tym opowiadaniu, ale... to nie Neville. Jest fajny, ale to zupełnie kto inny. Równie dobrze mogłabyś stworzyć zupełnie nową postać, a nie wstawiać Neville'owi nowy mózg. Poza tym, o ile się nie mylę, to Longbottom był brunetem?
    Harry to postać wykreowana za to po mistrzowsku.Cała historia jego i huncwotów jest tak genialna, że nawet nie wiem jak ująć to w słowa. Poza tym dobrze ujęłaś tą zmianę charakteru w Harrym, zważając na nowe okoliczności. Ten twój Harry to zwykły chłopak i to jest w nim fajne. Ale czuję małe napięcie między nim a Susan.
    Jednak najbardziej mi się w tym wszystkim podoba żywe tło, jakie budujesz. Bohaterowie epizodyczni czy trzecio a nawet dwudziestoplanowi mają u ciebie swoje poglądy, historię, a nie są bandą bezmózgich zapychaczy pokoju wspólnego. No i też fakt, że pomimo całej grupy przyjaciół, umiesz również zbudować konspekt ich współżycia we własnych domach, a nie robisz z nich samotników trzymających się tylko ze sobą nawzajem.
    No i pierwszy raz widzę też kogoś, kto przyjmuje na klatę kreacje nauczycieli i standardy Hogwartu. Dzięki temu ta historia jest naprawdę dużo prawdziwsza, niż większość opowiadań, w których nauczyciele to tylko pionki od wstawiania punktów, a uczniowie mają masę czasu dla siebie, bo nikt nic nie zadaje. A sumy i owutemy? To w ogóle nie istnieje.
    No ja tobie składam hołd za to, że to piszesz i czekam na next,
    Sleepka
    PS: teraz aż mi wstyd, że Ci zostawiłam spam, bo to moje opowiadanie to może stęknąć, jęknąć i zdechnąć przy tym cudzie :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć i czołem! Bardzo miło mi Cię tu zobaczyć, a jeszcze milej czytać tak ciepłe słowa... :) Przepraszam, że mój komentarz nie będzie tak obszerny, ale ostatnio ledwo śpię i nie mam czasu sikać. :(
      Pod jakim kątem widzisz podobieństwo między Ginny a Susan? Mogłabyś pogłębić temat? Bardzo chętnie bym o tym poczytała, jeśli byłabyś skłonna poświęcić temu chwilkę. :)
      Co do Neville'a - tak naprawdę siłą rzeczy on jest zupełnie inną postacią, bo przeżył zupełnie inne rzeczy. Mogłam stworzyć inną postać, ale zdecydowałam się wykorzystać lukę, jaką daje mi zmiana jego przeszłości. Był wychowywany w zupełnie innych warunkach. I kanonicznie był blondynem, w filmach został źle przedstawiony. :)
      W sierpniu mam mieć więcej czasu! Tak przepowiadają górale, tak więc wtedy znajdę czas, by do Ciebie rónież zajrzeć. :)
      Pozdrawiam gorąco,
      mózg

      Usuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. "Hermiona wymieniła się porozumiewawcze spojrzenie z Padmą Patil i pokręciła głową, załamana."
    > wymieniła porozumiewawcze spojrzenie/wymieniła się porozumiewawczym spojrzeniem
    > załamana pokręciła głową.

    "czasami nawet niezwykle cierpliwa Hermiona nie dawała z nią rady."
    > wydaje mi się, że "nie dawała sobie z nią rady" brzmi lepiej.

    Uuał. Nie napiszę jakiegoś super długiego komentarza, ale chcę, byś wiedziała, że Cię nie opuściłam i wszystko nadrobię. Jednakże kiedy nie ma się czasu, ciężko znaleźć chwilę na czytanie.
    Harry lubi Rudą? Nieźle. Smutno mi trochę z jego powodu, lubię Harry'ego - zarówno tego pani Rowling, jak i Twojego.
    No i duchy nad jeziorem. Wiedziałam, że nie posłałaś Rudej w taką pogodę nie bez powodu. Ciekawe, o co chodzi.

    Dobra, niedługo pojawię się pod kolejnym rozdziałem. C:

    OdpowiedzUsuń
  10. A tak w ogóle, do tej pory też nie udało mi się podpytać Neville’a, o co chodziło wtedy z Malfoy’em. Błędny apostrof (Malfoyem), awwww.
    Nie wiem, ale jakoś nie mogę przeboleć w tekście tego Justyna. Justin brzmiałoby 100 razy lepiej. :(
    Moja sympatia do Susan rośnie z każdym rozdziałem.
    Scena, w której dziewczyna leci na miotle, tuż nad taflą jeziora, najbardziej podoba mi się w tym opku. Jest cudowna i zapiera mi dech w piersiach. <3
    Ten rozdział zdecydowanie należy do moich ulubionych (ze wszystkich, które do tej pory przeczytałem). Mocno szipuję Harry'ego i Susan. I strasznie jaram się ich relacją, jest taka naturalna i platoniczna. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za błędzik. <3
      No... może lepiej by brzmiało Justin, ale w kanonie mamy Justyna, nie mogę mu zmienić imienia dla funu. xD
      Jej, serio? A co takiego podoba Ci się w Susan? Czemu, kurna, wszyscy ją lubią, a ja nie? XD
      Mega się cieszę też, że podoba Ci się scena nad jeziorem. :D Była jednym z ważniejszych momentów, jakie pisałam. :D

      Usuń
  11. Oooo,biedny Harry, glupiutka Susan :-D
    Kocham te postacie ^^

    OdpowiedzUsuń